Rose Karen - Daniel Vartanian 02 - Krzycz dla mnie, Książki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rose Karen
Krzycz dla mnie
Wybiera je według niezrozumiałego planu. Krzyczą, a
on rozkoszuje się ich strachem...
W Atlancie giną młode kobiety. Zbrodniarz naśladuje
seryjnego mordercę sprzed trzynastu lat. Zabija w
identyczny sposób kobiety podobne do jego ofiar.
Alexandra straciła wtedy siostrę bliźniaczkę. Teraz
czuje jak pętla strachu zaczyna zaciskać się wokół
niej. Tylko agent specjalny Daniel Vartanian ma
szansę ją uratować. I znaleźć potwora, który
przypomniał mu największy koszmar jego życia...
Prolog
Szpital miejski Mansfield, Dutton, Georgia
Rozległ się dźwięk dzwonka. Nadjechała kolejna winda. Alex wbiła wzrok w
podłogę i chciała zapaść się pod ziemię, gdy wyczuła mocną woń perfum.
- Violet Drummond, no, chodźże. Mamy jeszcze dwie pacjentki. Co ty wyprawiasz?
Och... - Ostatnie słowa zostały wypowiedziane na przydechu.
Odejdźcie stąd, pomyślała Alex.
- Czy to nie... ona? - Z lewej strony dobiegł Alex szept. - Ta Tremaine, która
przeżyła?
Alex utkwiła wzrok w pięściach, które zacisnęła na kolanach. Niech sobie pójdą.
- Na to wygląda - odparła pierwsza z kobiet, ściszając głos. - Na Boga, jaka ona
podobna do swojej siostry. Widziałam zdjęcie tamtej w gazecie. Jak dwie krople
wody.
- No cóż, są bliźniaczkami. I to jednojąjowymi. A właściwie były. Niech
Bóg ma tamtą w opiece.
Alicia. Alex poczuła ucisk w piersi. Nie mogła swobodnie oddychać.
- Straszna sprawa. Taką ślicznotkę znaleźli w rowie, i to w jakim stanie! Licho wie,
co tamten gość z nią wyprawiał, zanim ją zabił.
- Parszywy drań. Chciałabym, żeby go żywcem usmażyli. Podobno on... no, wiesz.
Krzyk. Krzyk. Milion głosów wrzeszczało w jej głowie. Zasłoń uszy. Niech one
wreszcie przestaną. Dłonie Alex wciąż jednak leżały na kolanach. Zamknij drzwi.
Zamknij. Wrota w jej umyśle zatrzasnęły się i wrzask nagle ustał. Znowu zapadła
cisza. Alex z trudem nabrała powietrza. Jej serce biło jak szalone.
2
- A ta, na wózku, próbowała się zabić, kiedy znalazła matkę na podłodze, martwą.
Połknęła wszystkie pigułki, jakie doktor Fabares zapisał jej matce na nerwy. Na
szczęście w porę odnalazła ją ciotka. Znaczy, tę dziewczynę, nie matkę.
- Ma się rozumieć. Jak ktoś strzeli sobie w głowę, to już nie wstaje. Alex wzdrygnęła
się, echo pojedynczego wystrzału rozległo się w jej
myślach, a potem rozbrzmiało powtórnie i jeszcze raz. I przypomniała sobie krew.
Tyle krwi. Mama.
Nienawidzę cię. Chciałabym, żebyś umarł.
Zamknęła oczy. Usiłowała odegnać tamte krzyki, ale one nie ustawały. Nienawidzę
cię, nienawidzę. Niech cię diabli! Zamknij drzwi.
- Skąd ona była, no, ta ciotka?
- Delia z banku mówi, że to pielęgniarka z Ohio. Siostra matki tej dziewczyny.
Matka nie żyje, ma się rozumieć. Delia mówi, że kiedy ta ciotka podeszła do jej
okna, to ona o mało nie dostała zawału. Patrząc na tę ciotkę, miała wrażenie, jakby
widziała Kathy... nieźle się wystraszyła.
- Podobno Kathy Tremaine użyła broni należącej do faceta, z którym żyła. Niezły
przykład dawała swoim dziewczynkom, mieszkając z facetem, w jej wieku.
Paniczny lęk zaczął wzbierać w Alex. Odetnij się.
- Swoim i jego. Bo on też ma córkę. Na imię jej Bailey.
- Zdziczałe dziewuszyska, cała trójka. Coś podobnego musiało się wydarzyć.
- Wanda, przestań. To nie wina biedaczki, że jakiś bezdomny zgwałcił ją i zabił.
Alex wstrzymywała powietrze w płucach. Odejdźcie. Idźcie do diabła. Obie. Inni
także. Zostawcie mnie w spokoju i dajcie skończyć to, co zaczęłam.
Wanda ściągnęła brwi.
- Ale popatrz tylko, jak dzisiejsze dziewczęta się ubierają. Zupełnie jakby
napraszały się mężczyznom, żeby je gdzieś zaciągnęli i zrobili Bóg wie co. Dobrze,
że przynajmniej tę stąd zabiorą.
- Naprawdę? Czyli, że ciotka weźmie ją do Ohio?
- Tak mi powiedziała Delia z banku. Moim zdaniem całe szczęście, że ta dziewczyna
nie wróci do szkoły. Moja wnuczka chodzi do tej szkoły, do dziesiątej klasy, tej
samej, co obie Tremaine. Alexandra Tremaine wywierałaby bardzo zły wpływ na
swoje szkolne koleżanki.
- Bardzo zły - przyznała Violet. - Och, spójrz, która godzina. Musimy jeszcze pójść
do Gracie i Estelle Johnson. Przywołaj windę, Wanda. Ja mam zajęte obie ręce.
3
Dzwonek windy zabrzęczał i dwie starsze kobiety znikły.
Alex cała się trzęsła. Kim
miała zabrać ją do Ohio. Alex niezbyt to obchodziło. Pobyt w Ohio miał się nijak do
jej planów. Chciała tylko dokończyć to, co zaczęła.
- Alex? - Na posadzce rozległ się stukot pantofli na
obcasach i dało się wyczuć nową
woń, świeżą i słodkawą. - Co się stało? Drżysz jak osika. Meredith, o co chodzi?
Miałaś jej pilnować, a nie siedzieć na ławce z nosem w książce.
Kim dotknęła czoła Alex
,
a ta odsunęła głowę, nie spuszczając wzroku ze swoich
dłoni. Nie dotykaj mnie. Chciała wrzasnąć ostrzegawczo, ale słowa tylko odbiły się
echem w jej głowie.
- Czy coś z nią nie tak? - To odezwała się Meredith. Alex ledwie pamiętała tę swoją
kuzynkę, przerośniętą siedmiolatkę, bawiącą się lalkami Barbie z dwiema
pięciolatkami. Dwiema małymi dziewczynkami. Alicią i nią. Alex nie miała już
siostry. Zostałam sama. Znowu zaczął w niej wzbierać paniczny strach. Na litość
boską, odetnij się. Alex odetchnęła i skupiła się na mroku swoich myśli. Spokojnym
mroku.
- Zdaje się, że wszystko w porządku, Merry - odparła Kim, przykucnęła przed
fotelem na kółkach i uniosła lekko twarz Alex, chwytając ją za podbródek. Alex na
moment spojrzała w oczy Kim, a potem odwróciła wzrok. Wzdychając, Kim wstała,
a Alex odetchnęła swobodniej.
- Zanieśmy ją do samochodu. Tatuś podjechał pod wejście. - Winda zadźwięczała
znowu, a wózek z Alex znalazł się w środku. - Ciekawe, co ją tak zdenerwowało?
Przecież nie było mnie tylko przez chwilę.
- Chyba takie dwie starsze panie. Zdaje się, że rozmawiały o Alicii i cioci Kathy.
- Co? Meredith, dlaczego im czegoś nie powiedziałaś?
- Prawie ich nie słyszałam. I Alex pewnie też słabo je słyszała. Rozmawiały ze sobą
niemal szeptem. - No myślę, stare próchna. Następnym razem od razu mnie zawołaj.
Rozległ się dzwonek windy i fotel na kółkach wyjechał do holu.
- Mamo - odezwała się Meredith ostrzegawczym tonem - to pan Crigh-ton. Są z nim
Bailey i Wade.
- Mogłam się spodziewać czegoś podobnego. Meredith, biegnij do samochodu i
przyprowadź tu tatusia. Niech
wezwie szeryfa, tak na wszelki wypadek, gdyby pan
Crighton próbował nam narobić kłopotów.
- Dobrze, mamo. Tylko, proszę, nie zdenerwuj go.
- Postaram się. No, leć już.
Wózek inwalidzki zatrzymał się, a Alex jeszcze intensywniej zaczęła się
przypatrywać swoim dłoniom na kolanach. Własnym rękom. Zamrugała. Wy-
glądały jakoś inaczej. Czy zawsze takie były?
- Tatusiu, ona ją zabiera. Nie pozwól jej zabrać Alex.
-
To była Bailey. Jej głos
brzmiał płaczliwie. Nie płacz, Bailey. Tak będzie lepiej.
9
- Nigdzie jej nie wywiezie. - Odgłos
męskich kroków ucichł na szpitalnej posadzce.
Kim westchnęła.
- Proszę, Craig. Nie rób scen. To
nie wyjdzie na dobre Alex ani twoim dzieciakom.
Zabierz Wade'a i Bąiley do domu. Ja zajmę się Alex.
- Alex to moja córka. Nie możesz jej zabrać.
- Nie jest twoją córką, Craig. Nie ożeniłeś się z moją siostrą, nie adoptowałeś jej
dzieci. Alex jest moja i zostanie ze mną, i to od dziś. Przykro mi, Bailey - dodała
Kim, łagodniejszym tonem - ale tak musi być. Ty możesz nas odwiedzać, kiedy
tylko zechcesz.
Zdarte czarne buty robocze znalazły się tuż przy stopach Alex. Cofnęła się nieco i
nie podnosiła wzroku. Oddychaj, upominała się.
- Nie. Ta dziewczyna mieszkała przez pięć lat w moim domu, Kim. Mówiła do mnie
„tato".
O nie, to nieprawda. Zawsze zwracała się do niego „proszę pana". Bailey teraz już
głośno płakała.
- Proszę, Kim, nie rób tego.
- Nie możesz jej zabrać. Ona nawet na ciebie nie spojrzy. - W głosie Craiga brzmiała
desperacja, a w słowach była prawda. Alex nie chciała patrzeć na Kim nawet teraz,
mimo że ciotka zmieniła fryzurę. Był to sprytny zabieg i, o czym Alex wiedziała,
pewne poświęcenie ze strony Kim. Na nic się jednak nie zdało. - Obcięłaś i
pofarbowałaś włosy, ale nadal wyglądasz jak Kathy. Ilekroć Alex na ciebie spojrzy,
zobaczy swoją matkę. Czy o to właśnie ci chodzi?
- Gdyby pozostała u ciebie, widziałaby martwą matkę w salonie za każdym razem,
gdyby tam przebywała - odcięła się Kim. - Dlaczego zostawiłeś je wtedy same?
- Miałem robotę - warknął w odpowiedzi Craig. - Musiałem zarabiać na chleb.
Nienawidzę cię. Chciałabym, żebyś nie żył. Taki głos rozlegał się w jej głowie,
donośny, przeciągły i wściekły. Alex pochyliła głowę, a dłoń Kim musnęła jej kark.
Nie dotykaj mnie. Alex próbowała się odsunąć, ale Craig stał zbyt blisko. Zamarła
więc bez ruchu.
- Do diabła z tobą i twoją pracą- rzuciła zjadliwie Kim. - Zostawiłeś Kathy samą w
najgorszym dniu jej życia. Gdybyś wtedy był w domu, pewnie nadal by żyła, a Alex
nie trafiłaby tutaj.
Buciory znalazły się jeszcze bliżej, a Alex bardziej cofnęła stopy.
- Twierdzisz, że to się stało przeze mnie? Że ja doprowadziłem Kathy do
samobójstwa? I że to z mojej winy Alex połknęła tamte tabletki? To właśnie chcesz
powiedzieć!
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl pingus1.htw.pl
Rose Karen
Krzycz dla mnie
Wybiera je według niezrozumiałego planu. Krzyczą, a
on rozkoszuje się ich strachem...
W Atlancie giną młode kobiety. Zbrodniarz naśladuje
seryjnego mordercę sprzed trzynastu lat. Zabija w
identyczny sposób kobiety podobne do jego ofiar.
Alexandra straciła wtedy siostrę bliźniaczkę. Teraz
czuje jak pętla strachu zaczyna zaciskać się wokół
niej. Tylko agent specjalny Daniel Vartanian ma
szansę ją uratować. I znaleźć potwora, który
przypomniał mu największy koszmar jego życia...
Prolog
Szpital miejski Mansfield, Dutton, Georgia
Rozległ się dźwięk dzwonka. Nadjechała kolejna winda. Alex wbiła wzrok w
podłogę i chciała zapaść się pod ziemię, gdy wyczuła mocną woń perfum.
- Violet Drummond, no, chodźże. Mamy jeszcze dwie pacjentki. Co ty wyprawiasz?
Och... - Ostatnie słowa zostały wypowiedziane na przydechu.
Odejdźcie stąd, pomyślała Alex.
- Czy to nie... ona? - Z lewej strony dobiegł Alex szept. - Ta Tremaine, która
przeżyła?
Alex utkwiła wzrok w pięściach, które zacisnęła na kolanach. Niech sobie pójdą.
- Na to wygląda - odparła pierwsza z kobiet, ściszając głos. - Na Boga, jaka ona
podobna do swojej siostry. Widziałam zdjęcie tamtej w gazecie. Jak dwie krople
wody.
- No cóż, są bliźniaczkami. I to jednojąjowymi. A właściwie były. Niech
Bóg ma tamtą w opiece.
Alicia. Alex poczuła ucisk w piersi. Nie mogła swobodnie oddychać.
- Straszna sprawa. Taką ślicznotkę znaleźli w rowie, i to w jakim stanie! Licho wie,
co tamten gość z nią wyprawiał, zanim ją zabił.
- Parszywy drań. Chciałabym, żeby go żywcem usmażyli. Podobno on... no, wiesz.
Krzyk. Krzyk. Milion głosów wrzeszczało w jej głowie. Zasłoń uszy. Niech one
wreszcie przestaną. Dłonie Alex wciąż jednak leżały na kolanach. Zamknij drzwi.
Zamknij. Wrota w jej umyśle zatrzasnęły się i wrzask nagle ustał. Znowu zapadła
cisza. Alex z trudem nabrała powietrza. Jej serce biło jak szalone.
2
- A ta, na wózku, próbowała się zabić, kiedy znalazła matkę na podłodze, martwą.
Połknęła wszystkie pigułki, jakie doktor Fabares zapisał jej matce na nerwy. Na
szczęście w porę odnalazła ją ciotka. Znaczy, tę dziewczynę, nie matkę.
- Ma się rozumieć. Jak ktoś strzeli sobie w głowę, to już nie wstaje. Alex wzdrygnęła
się, echo pojedynczego wystrzału rozległo się w jej
myślach, a potem rozbrzmiało powtórnie i jeszcze raz. I przypomniała sobie krew.
Tyle krwi. Mama.
Nienawidzę cię. Chciałabym, żebyś umarł.
Zamknęła oczy. Usiłowała odegnać tamte krzyki, ale one nie ustawały. Nienawidzę
cię, nienawidzę. Niech cię diabli! Zamknij drzwi.
- Skąd ona była, no, ta ciotka?
- Delia z banku mówi, że to pielęgniarka z Ohio. Siostra matki tej dziewczyny.
Matka nie żyje, ma się rozumieć. Delia mówi, że kiedy ta ciotka podeszła do jej
okna, to ona o mało nie dostała zawału. Patrząc na tę ciotkę, miała wrażenie, jakby
widziała Kathy... nieźle się wystraszyła.
- Podobno Kathy Tremaine użyła broni należącej do faceta, z którym żyła. Niezły
przykład dawała swoim dziewczynkom, mieszkając z facetem, w jej wieku.
Paniczny lęk zaczął wzbierać w Alex. Odetnij się.
- Swoim i jego. Bo on też ma córkę. Na imię jej Bailey.
- Zdziczałe dziewuszyska, cała trójka. Coś podobnego musiało się wydarzyć.
- Wanda, przestań. To nie wina biedaczki, że jakiś bezdomny zgwałcił ją i zabił.
Alex wstrzymywała powietrze w płucach. Odejdźcie. Idźcie do diabła. Obie. Inni
także. Zostawcie mnie w spokoju i dajcie skończyć to, co zaczęłam.
Wanda ściągnęła brwi.
- Ale popatrz tylko, jak dzisiejsze dziewczęta się ubierają. Zupełnie jakby
napraszały się mężczyznom, żeby je gdzieś zaciągnęli i zrobili Bóg wie co. Dobrze,
że przynajmniej tę stąd zabiorą.
- Naprawdę? Czyli, że ciotka weźmie ją do Ohio?
- Tak mi powiedziała Delia z banku. Moim zdaniem całe szczęście, że ta dziewczyna
nie wróci do szkoły. Moja wnuczka chodzi do tej szkoły, do dziesiątej klasy, tej
samej, co obie Tremaine. Alexandra Tremaine wywierałaby bardzo zły wpływ na
swoje szkolne koleżanki.
- Bardzo zły - przyznała Violet. - Och, spójrz, która godzina. Musimy jeszcze pójść
do Gracie i Estelle Johnson. Przywołaj windę, Wanda. Ja mam zajęte obie ręce.
3
Dzwonek windy zabrzęczał i dwie starsze kobiety znikły.
Alex cała się trzęsła. Kim
miała zabrać ją do Ohio. Alex niezbyt to obchodziło. Pobyt w Ohio miał się nijak do
jej planów. Chciała tylko dokończyć to, co zaczęła.
- Alex? - Na posadzce rozległ się stukot pantofli na
obcasach i dało się wyczuć nową
woń, świeżą i słodkawą. - Co się stało? Drżysz jak osika. Meredith, o co chodzi?
Miałaś jej pilnować, a nie siedzieć na ławce z nosem w książce.
Kim dotknęła czoła Alex
,
a ta odsunęła głowę, nie spuszczając wzroku ze swoich
dłoni. Nie dotykaj mnie. Chciała wrzasnąć ostrzegawczo, ale słowa tylko odbiły się
echem w jej głowie.
- Czy coś z nią nie tak? - To odezwała się Meredith. Alex ledwie pamiętała tę swoją
kuzynkę, przerośniętą siedmiolatkę, bawiącą się lalkami Barbie z dwiema
pięciolatkami. Dwiema małymi dziewczynkami. Alicią i nią. Alex nie miała już
siostry. Zostałam sama. Znowu zaczął w niej wzbierać paniczny strach. Na litość
boską, odetnij się. Alex odetchnęła i skupiła się na mroku swoich myśli. Spokojnym
mroku.
- Zdaje się, że wszystko w porządku, Merry - odparła Kim, przykucnęła przed
fotelem na kółkach i uniosła lekko twarz Alex, chwytając ją za podbródek. Alex na
moment spojrzała w oczy Kim, a potem odwróciła wzrok. Wzdychając, Kim wstała,
a Alex odetchnęła swobodniej.
- Zanieśmy ją do samochodu. Tatuś podjechał pod wejście. - Winda zadźwięczała
znowu, a wózek z Alex znalazł się w środku. - Ciekawe, co ją tak zdenerwowało?
Przecież nie było mnie tylko przez chwilę.
- Chyba takie dwie starsze panie. Zdaje się, że rozmawiały o Alicii i cioci Kathy.
- Co? Meredith, dlaczego im czegoś nie powiedziałaś?
- Prawie ich nie słyszałam. I Alex pewnie też słabo je słyszała. Rozmawiały ze sobą
niemal szeptem. - No myślę, stare próchna. Następnym razem od razu mnie zawołaj.
Rozległ się dzwonek windy i fotel na kółkach wyjechał do holu.
- Mamo - odezwała się Meredith ostrzegawczym tonem - to pan Crigh-ton. Są z nim
Bailey i Wade.
- Mogłam się spodziewać czegoś podobnego. Meredith, biegnij do samochodu i
przyprowadź tu tatusia. Niech
wezwie szeryfa, tak na wszelki wypadek, gdyby pan
Crighton próbował nam narobić kłopotów.
- Dobrze, mamo. Tylko, proszę, nie zdenerwuj go.
- Postaram się. No, leć już.
Wózek inwalidzki zatrzymał się, a Alex jeszcze intensywniej zaczęła się
przypatrywać swoim dłoniom na kolanach. Własnym rękom. Zamrugała. Wy-
glądały jakoś inaczej. Czy zawsze takie były?
- Tatusiu, ona ją zabiera. Nie pozwól jej zabrać Alex.
-
To była Bailey. Jej głos
brzmiał płaczliwie. Nie płacz, Bailey. Tak będzie lepiej.
9
- Nigdzie jej nie wywiezie. - Odgłos
męskich kroków ucichł na szpitalnej posadzce.
Kim westchnęła.
- Proszę, Craig. Nie rób scen. To
nie wyjdzie na dobre Alex ani twoim dzieciakom.
Zabierz Wade'a i Bąiley do domu. Ja zajmę się Alex.
- Alex to moja córka. Nie możesz jej zabrać.
- Nie jest twoją córką, Craig. Nie ożeniłeś się z moją siostrą, nie adoptowałeś jej
dzieci. Alex jest moja i zostanie ze mną, i to od dziś. Przykro mi, Bailey - dodała
Kim, łagodniejszym tonem - ale tak musi być. Ty możesz nas odwiedzać, kiedy
tylko zechcesz.
Zdarte czarne buty robocze znalazły się tuż przy stopach Alex. Cofnęła się nieco i
nie podnosiła wzroku. Oddychaj, upominała się.
- Nie. Ta dziewczyna mieszkała przez pięć lat w moim domu, Kim. Mówiła do mnie
„tato".
O nie, to nieprawda. Zawsze zwracała się do niego „proszę pana". Bailey teraz już
głośno płakała.
- Proszę, Kim, nie rób tego.
- Nie możesz jej zabrać. Ona nawet na ciebie nie spojrzy. - W głosie Craiga brzmiała
desperacja, a w słowach była prawda. Alex nie chciała patrzeć na Kim nawet teraz,
mimo że ciotka zmieniła fryzurę. Był to sprytny zabieg i, o czym Alex wiedziała,
pewne poświęcenie ze strony Kim. Na nic się jednak nie zdało. - Obcięłaś i
pofarbowałaś włosy, ale nadal wyglądasz jak Kathy. Ilekroć Alex na ciebie spojrzy,
zobaczy swoją matkę. Czy o to właśnie ci chodzi?
- Gdyby pozostała u ciebie, widziałaby martwą matkę w salonie za każdym razem,
gdyby tam przebywała - odcięła się Kim. - Dlaczego zostawiłeś je wtedy same?
- Miałem robotę - warknął w odpowiedzi Craig. - Musiałem zarabiać na chleb.
Nienawidzę cię. Chciałabym, żebyś nie żył. Taki głos rozlegał się w jej głowie,
donośny, przeciągły i wściekły. Alex pochyliła głowę, a dłoń Kim musnęła jej kark.
Nie dotykaj mnie. Alex próbowała się odsunąć, ale Craig stał zbyt blisko. Zamarła
więc bez ruchu.
- Do diabła z tobą i twoją pracą- rzuciła zjadliwie Kim. - Zostawiłeś Kathy samą w
najgorszym dniu jej życia. Gdybyś wtedy był w domu, pewnie nadal by żyła, a Alex
nie trafiłaby tutaj.
Buciory znalazły się jeszcze bliżej, a Alex bardziej cofnęła stopy.
- Twierdzisz, że to się stało przeze mnie? Że ja doprowadziłem Kathy do
samobójstwa? I że to z mojej winy Alex połknęła tamte tabletki? To właśnie chcesz
powiedzieć!
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]