Robinson K Zanim się obudzę, EBooki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kim Stanley RobinsonZanim si� obudz�Abernathy'emu �ni�o si�, �e stoi na stromej grani, spadaj�cejosypiskiem do polodowcowego jeziorka. Jeziorko by�o w �rodkugranatowe, a na obrze�ach b��kitne. Gdzieniegdzie naskalnych po�aciach ja�nia�y plamy trawy niby trawniki wposiad�o�ciach �wistak�w. �adnych drzew. Abernathy czu�w gardle zimne, rozrzedzone powietrze. Widzia� grzbietyg�rskie odleg�e o ca�e mile i cho� wszystko trwa�o wbezruchu, czu�o si� w tym ogromny rozmach, jakby podmuchwiatru uchwyci� sam� materi� istnienia.- Obud� si�, do cholery - odezwa� si� jaki� g�os.Abernathy poczu� pchni�cie w plecy i stoczy� si� po osypisku,wywo�uj�c ma�� lawin�.Sta� teraz w du�ym, bia�ym pokoju. Wsz�dzie pe�no by�oszklanych pojemnik�w r�nej wielko�ci, poustawianych wpiramidy po cztery, pi��, a w ka�dym spa�o jakie� zwierz�:ma�pka, szczur, pies, kot, �winia, delfin, ��w.- Nie - rzek� cofaj�c si�. - Prosz�, nie.Do pomieszczenia wszed� brodaty m�czyzna. - No, zbud�si� - powiedzia� szorstko. - Pora wzi�� si� do roboty, Fred.Musimy ci�ko pracowa�, w tym jedyna nadzieja. Trzebawalczy� z senno�ci�! - Chwyci� Abernathy'ego za ramiona iposadzi� na pojemniku z wiewi�rkami. - Pos�uchaj! -krzykn��. - Wszyscy �pimy i co� nam si� �ni!- Dzi�ki Bogu - rzek� Abernathy.- To nie wszystko! Bo jednocze�nie �yjemy na jawie.- Nie wierz� ci.- Owszem, wierzysz. Sp�jrz na to. - Wzi�� du�� rolk�papieru z wykresami i uderzy� ni� Abernathy'ego w pier�, apotem rozwin�� papier na pod�odze. Pokrywa�y go czarnezawijasy.- Wygl�da jak zapis nutowy - zauwa�y� Abernathy zroztargnieniem.Brodacz wykrzykn��: - Tak! Tak! To zapis symfonii, jak�codziennie graj� nasze m�zgi! Bardzo trafne! Tutaj mamystary zapis; widzisz, jak skrzypce rz�pol� przez szesna�ciegodzin? Tak kiedy� to wygl�da�o, Fred. To �wiadomo�� -szarpn�� mocno obiema r�kami za brod�. Wygl�da� jakby co� godr�czy�o. - A potem nag�e zej�cie do bas�w, to te luki tutaj.B�ogos�awiony sen. W ci�gu nocy s�yszeli�my instrumenty ze�rodka skali: rogi, oboje i alt�wki, kt�re coraz d�u�ejwirowa�y ma�ymi improwizacjami ponad basami w tle, a�wreszcie jedna z nich wype�nia�a ca�� godzin�, zanim zn�wca�� moc� zabrzmia�y skrzypce. Tak, Fred, to absolutnietrafne por�wnanie!- Dzi�kuj� - rzek� Abernathy. - Nie musisz wrzeszcze�.Stoj� obok ciebie.- No to si� obud� - powiedzia� brodacz w�ciek�ym, cichymg�osem. - Nie mo�esz, prawda? - �piewasz now� �piewk�, jak mywszyscy. Sp�jrz na to: osiemdziesi�t procent snuparadoksalnego, przemieszanego bez�adnie z okresami czuwaniai dwadzie�cia snu g��bokiego. A to zmienia nas w lunatyk�w,w chodz�ce koszmary na jawie.Abernathy spostrzeg�, �e wszystkie z�by w g��bi brody jegorozm�wcy to siekacze. Przesun�� si� chy�kiem w kierunkudrzwi, potem rzuci� si� do nich biegiem. M�czyzna skoczy�na niego i obaj potoczyli si� po pod�odze.Abernathy obudzi� si�.- Aha - rzek� m�czyzna. By� to Winston, kierowniklaboratorium. - Wi�c teraz mi wierzysz - powiedzia� kwa�no,rozcieraj�c �okie�. Je�li wszyscy zaczniemy odp�ywa� jak ty,nie b�dziemy nawet pami�ta�, jak wygl�da�o �ycie. Wtedyb�dzie po wszystkim.- Gdzie jeste�my? - spyta� Abernathy.- W laboratorium - odpar� Winston g�osem pe�nymbezbrze�nej cierpliwo�ci. - Teraz tu mieszkamy, pami�tasz,Fred? Pami�tasz?Abernathy rozejrza� si�. Laboratorium by�o du�e i dobrzeo�wietlone. Na pod�odze wala� si� papier z wykresami EEG. Ze�cian zastawionych aparatur� wystawa�y czarne blaty. Wjednym rogu sta�a klatka z dwoma szczurami.Abernathy gwa�townie potrz�sn�� g�ow�. Wszystko wraca�o.Obudzi� si�, ale sen by� prawdziwy. J�kn��, podszed� doma�ego okna, zobaczy� dym unosz�cy si� z miasta poni�ej. -Gdzie Jill?Winston wzruszy� ramionami. Przeszli szybko przez drzwina ko�cu laboratorium prowadz�ce do pokoiku z ��kamipolowymi i kocami. Nikogo tam nie by�o.- Pewnie zn�w posz�a do domu - odezwa� si� Abernathy.Winston sykn�� ze zdenerwowania i zmartwienia. - Sprawdz�teren - rzek�. - Ty lepiej pojed� po ni�. Uwa�aj na siebie!Fred by� ju� za drzwiami.W wielu miejscach ulice by�y prawie zablokowane rozbitymisamochodami, ale od ostatniego wypadu Abernathy'ego do domuniewiele si� zmieni�o i dojecha� w dobrym czasie.Przedmie�cia dusi�y si� mgie�k� pachn�c� jak dym z pieca dospalania �mieci. Sprzedawca na stacji benzynowej sta�,trzymaj�c w r�ku uchwyt pompy i patrzy� ze zdumieniem naprzeje�d�aj�cego Abernathy'ego. Pomacha� mu r�k�. Abernathy nieodwzajemni� gestu. Podczas jednej z takich wypraw widzia�no�ownika w akcji i teraz nie mia� ochoty przygl�da� si�czemukolwiek.Zatrzyma� samoch�d przy kraw�niku przed swym domem.Przed resztkami swego domu. Sp�on�� prawie do fundament�w.Jedynym elementem wystaj�cym ponad poziom by� osmalonykomin.Wysiad� ze starej cortiny i powoli przeszed� przeztrawnik poznaczony czarnymi �ladami st�p. Gdzie� dalejszczeka� natarczywie pies.Jill sta�a w kuchni nuc�c do siebie i przestawiaj�cprzedmioty. Podnios�a wzrok, gdy Abernathy wszed� na bocznepodw�rko. Mia�a rozbiegane oczy. - Przyjecha�e� -powiedzia�a rado�nie. - Jak ci min�� dzie�?- Jill, chod�my gdzie� na kolacj� - zaproponowa�Abernathy.- Ale ja ju� gotuj�!- Widz�. - Przest�pi� nad tym, co niegdy� by�o �cian�kuchni i wzi�� Jill za r�k�. - Niewa�ne. Chod�my ju�.- No, no - rzek�a Jill, muskaj�c jego twarz usmolon�r�k�. - Ale� jeste� dzi� romantyczny.Wykrzywi� usta w u�miechu. - Pewnie. Chod�. - Ostro�niewyci�gn�� j� z domu, przeprowadzi� przez podw�rko i pom�g�wsi��� do cortiny. - Co za rycersko�� - zauwa�y�a; jej oczybiega�y bez przerwy.Abernathy wsiad� i zapali� silnik. - Ale, Fred - zapyta�ajego �ona - co z Jeffem i Fran?Abernathy wyjrza� przez okno. - Jest z nimi opiekunka -rzek� w ko�cu.Jill zmarszczy�a si�, skin�a g�ow�, opar�a si� wygodnie.Na szerokiej twarzy wida� by�o smug� brudu. - Ach -powiedzia�a - tak lubi� jada� poza domem.- Tak - odpar� Abernathy i ziewn��. Poczu� senno��. - O,nie - powiedzia�. - Nie! - Ugryz� si� w warg�, uszczypn�� wgrzbiet d�oni na kierownicy. Zn�w ziewn��. - Nie! -krzykn��. Jill, zaskoczona, szarpn�a si� i uderzy�a odrzwi. Abernathy skr�ci�, �eby nie przejecha� siedz�cej na�rodku drogi Arabki. - Musz� si� dosta� do laboratorium -krzykn��. Opu�ci� os�on� przeciws�oneczn�, wyj�� z kieszenimarynarki jeden z o��wk�w i nabazgra� niezr�cznie: "Dolaboratorium". Jill wpatrywa�a si� w niego. - To nie by�amoja wina - szepn�a.Wjechali na autostrad�. Wszystkie trzydzie�ci pas�w by�opustych, wi�c wcisn�� gaz. - Do laboratorium - �piewa� - dolaboratorium, do laboratorium. - Lataj�cy pojazd policyjnywyl�dowa� na autostradzie przed nimi, z�o�y� skrzyd�a iszybko odjecha�. Abernathy pr�bowa� jecha� za nim, aleautostrada skr�ci�a, zw�zi�a si� i z powrotem znale�li si�na poziomie ulic. Krzykn�� ze z�o�ci i ugryz� si� w kciuk.Jill z p�aczem opar�a si� o drzwi. Jej oczy wygl�da�yjak istotki pr�buj�ce wyrwa� si� na wolno��. - Nic niemog�am na to poradzi� - odezwa�a si�. - Kocha� mnie, wiesz?A ja jego.Abernathy jecha� dalej. W wielu miejscach wida� by�opo�ary. Chcia� jecha� na zach�d, musia� jecha� na zach�d.Samoch�d zachowywa� si� dziwnie. Znajdowali si� nawysadzanej drzewami alei, poza miastem, gdzie domy by�ynieliczne. W poprzek jezdni le�a� ogromny Boeing 747 zeskrzyd�ami obr�conymi do przodu. Wyci�to w nim wysoki tunel,�eby przepu�ci� ruch, kt�rym kierowa� gliniarz z gwizdkiem iw bia�ych r�kawiczkach.Na desce rozdzielczej rozb�ys�o �wiate�ko alarmowe Dolaboratorium. Abernathym wstrz�sn�� szloch. - Nie wiem,kt�r�dy!Jill wyprostowa�a si�. - Skr�� w lewo - powiedzia�aspokojnie. Abernathy pstrykn�� prze��cznikiem kierunku isamoch�d przestawi� si� na pas skr�caj�cy w lewo. Dojechalido innych rozga��zie� i za ka�dym razem Jill m�wi�a mu,kt�r�dy jecha�.Obudzi� si�. Winston tamponem waty �ciera� mu z ramieniakropelk� krwi.- Amfetaminy i b�l - szepn�� Winston.Znajdowali si� w laboratorium. Oko�o dziesi�ciutechnik�w, doktorant�w i magistrant�w pracowa�o w wyra�nympo�piechu przy swoich blatach.- Jak si� czuje Jill? - spyta� Abernathy.- Nie�le, nie�le. Teraz �pi. S�uchaj, Fred, znalaz�emspos�b, �eby d�u�ej utrzymywa� si� w stanie jawy. Amfetaminyi b�l. Regularne zastrzyki benzedryny plus ostry b�l cogodzin� czy co� ko�o tego, aplikowany w spos�b, jaki uznaszza najwygodniejszy. Metabolizm osi�ga zbyt wysoki poziom,aby umys� odp�yn�� w stan lunatyczny. Wypr�bowa�em to: by�emw pe�ni przytomny i aktywny przez sze�� godzin. Wszyscyteraz stosujemy t� metod�.Abernathy patrzy� na technik�w �migaj�cych po laboratorium.- Widz�. - Czu�, jak serce wali mu gwa�townie i mocno.- No dobrze, we�my si� do roboty - rzek� Winston zprzej�ciem. - Wykorzystajmy ten czas.Abernathy wsta�. Winston zwo�a� ma�e zebranie. Czuj�cutkwione w siebie spojrzenia, Abernathy skupi� si�. - My�leniejest procesem elektrochemicznym. Spr�bujmy zignorowa� chemi�i skupi� si� na aspekcie elektrycznym. Je�li zmieni�y si�otaczaj�ce pola... czy kto� wie, ile gaus�w ma teraz polemagnetyczne? Albo ile wynosi promieniowanie kosmiczne?Patrzyli na niego bez s�owa.- Mo�emy dostroi� si� do monitor�w stacji kosmicznej -powiedzia� - a reszt� zrobi� tutaj.Wzi�� si� do pracy, a oni pracowali z nim. Co godzin�u�miechni�ty Winston obchodzi� ich ze strzykawkami,�piewaj�c: Szybko��, szybko��, szybko-o��! Przekona�Abernathy'ego, aby spuszcza� sobie na wewn�trzn� stron�przedramienia po kropelce kwasu solnego.Utrzymywa�o to Abernathy'ego w przytomno�ci lepiej ni�innych. Ca�y dzie�, potem drugi, pracowa� bez przerwy,popijaj�c w trakcie pracy krakersy wod� i robi�c sobiezastrzyki, gdy nie by�o Winstona.Po pierwszych kilku godzi... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pingus1.htw.pl