Rozalka Olaboga, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Anna KamieńskaRozalka Olabogala ksišżka przeznaczona jest(lin Ciebie, młody Czytelniku.Mumy nadzieję, żeilo kolejnych tomów tej seriirozpoznasz jš łatwopo jednolitej szacie grafic/ncj.Wybierać będziemy do tej seiiiksišżki szczególnie wartociowei popularne; zabawne i poważne;takie, które się czytajednym tchem"; i takie, które czytamypowoli; smakujšc ich urodę.Słowem, będš to ksišżki bardzoróżne, lecz łšczy je jedno:zostały napisane w Ludowej Polsce.\Annš KamieńskaRozalka OlabogaIlustrowała Ewa SalaraonNasza Księgarnia WarszawaDkładka: Zbigniew RychlickiUkład typograficzny: Józef WorytkiewiczFotografia autora: Janusz MarjaóskiCo kto lubi robićCo kto lubi robić napisała pani dużymi drukowanymi bykami na tablicy. Podniosło się kilka ršk.Łapać ryby! krzyknšł kto z ostatniej ławki.O, jak tak, to trzeba się pieszyć, nie dać się wyprzedzić!Ršbać drzewo!Kosić w ogrodzie!Jedzić oklep!Sprzedawać jajka!Patrzeć, jak budujš.Zosia, jak mogła najgrzeczniej, wycišgała swoje palce z pierwszej ławki, że o mało nie wsadziła ich w oko pani. Wreszcie nie mogšc się doczekać wstała i wrzasnęła:Ja bardzo lubię pomagać mamie!Ale pani ani mylała pochwalić Zosi, że to bardzo ładnie, że ona, Zosia, lubi pomagać mamie.Pluć i łapać! wrzasnšł na to Klimek od okna.I zrobił się harmider nie do opisania, i zdawało się, że zaraz lampy, te niskie lampy kołyszšce się, kiedy kto biegł przez górny korytarz spadnš na głowy i rozbijš się i że zaraz wszyscy tu się zbiegnš razem z panem kierownikiem i w ogóle co to się stało, że pani nic nie mówi, tylko stoi przy tablicy i patrzy sobie, i patrzy. I w ogóleani nie słyszy wcale tego, co się tu wyrabia i kiedy ) wszystko skończy. Więc z tego zdziwienia nagle lednego słowa robi się cicho, zupełnie cicho. I do-wtedy pani przypomniała sobie, że przecież to jest a, że ma lekcję zastępczš w tej nieszczęsnej klasie trzydzieci szeć par oczu patrzy na jej trochę po->ne, niemłode ramiona, i że trzeba co mówić i co \ć, i w ogóle żeby ten czas posuwał się pręd/.ej dodzwonka. Bo to już ostatni dzwonek. 1 zaraz po-będzie wielki ryk, i wielkie trzaskanie pulpitów zek, i otwarte drzwi na drogę, na słońce, na powie-na ptaki, na łškę i na sobotę, na sobotę, po której niedziela.Wyjmijcie zeszyty od przyrody mówi pani .rysujcie, co kto lubi robić. Narysujcie swoje ulu-e zajęcie. Ty narysujesz ršbanie drzewa, a ty enie, a ty jak pomagasz mamie. Ale najtrudniej ędzie miał Klimek, bo on musi narysować, jak pluje )ie tak powiedziała pani. Jak pluje i łapie! robiło się jasne, że pani doskonale słyszała, co kto /ił, tylko udawała, że nie słyszy. Ta pani od przy-i jest w ogóle dziwna. I co to ma wspólnego z przy-\ co kto lubi robić? I co to za nauka? Chyba dla uchów, które jeszcze nie umiejš pisać.oczywicie zaczyna się szukanie ołówków i kredek, iżyczanie, i przebieganie chyłkiem od ławki do ławki.- Te, pożycz! Oddam. Nie bšd taki.- Kto ma temperówkę?- Gdzie mój zeszyt?ak jest zawsze. Ale i te przygotowania kończš się uż trzydzieci szeć ołówków gryzmoli, trzydzieci ić czół marszczy się, trzydzieci szeć języków po-ga.'ani przechodzi między ławkami jakby nigdy nic.Niby nie patrzy. Ale widzi doskonale. Zenek zaczšł rysować człowieka od końca młotka trzymanego w ręku. Teraz narysował rękę do łokcia. Nie wiadomo, czy dojdzie do głowy. No trudno, rysuje to, co dla niego najważniejsze.Felek w ogóle nie rysuje człowieka. Człowiek się nie zmieci na kartce jego zeszytu. Felek rysuje krowę, ogromnš, potężnš krowę przesłaniajšcš mu cały wiat. Tę krowę pasie rankami, jeszcze przed szkołš, przy rowie. I dlatego często się spónia, bo mama nie zdšży go zastšpić, a od krowy odejć nie wolno.Zosia rysuje oczywicie kuchnię. Garnuszek po garnuszku wisi na cianie, jak w tej naprawdę niezwykłej kuchni jej matki. Ojciec i starszy syn pracujš na wykopie wracajš do domu utytłani w błocie, po pas unurzani w szlamie. A wielka kuchnia zawsze lni od czystoci. Podłogi sš aż różowe od tego szorowania. Wszystko stoi na swoim miejscu, wszystko lni, a nad kredensowš półkš z ciemnego drewna wiszš te barwne garnuszki. I to jest prawda, że Zosia pomaga mamie, choć może nieraz wolałaby wylecieć na dwór do koleżanek.Alfreda ma prawie pustš kartkę. Co to będzie? Na dole kwiatek obok kwiatuszka, a w górze nic. W ogóle nic. Czy to będzie zrywanie kwiatów? A może Alfreda rysuje włanie nic, wielkie nicnierobienie w ramce z kwiatuszków? Bo tak jej się podoba.Ciekawe, co też nagryzmolił Klimek z tym swoim pluciem i łapaniem. A Klimek narysował dzikiego Indianina, jak łapie konia na lasso, i jakie strasznie czerwone skały, a może płomienie. 1 kto skacze w te płomienie. I ratuje kogo, kto ginie i krzyczy. I to będzie co wspaniałego.Pani od przyrody umiecha się.7Tak. Wszyscy narysowali wcale nie to, co lubiš' robić, ale co muszš robić i co robiš codziennie. Przecież oni prawie wszyscy pracujš. I już zmęczeni przychodzš rano do szkoły. Tylko Klimek narysował to, o czym marzy. Klimek, Klimek" myli pani i zaraz przerywa jej dzwonek.I jest wielkie zdziwienie, bo pani zbicia zeszyty, chociaż to wcale nie była klasówka. I Zosia ofiaruje się nieć zeszyty do pani mieszkania. I to wcale nic jest dziwne, i chyba to nie dlatego, że Zosia chce się pod-lizać, ale że mieszka w sšsiednim domu i będzie jej po prostu po drodze. Zawsze odnosi zeszyty Zosia albo Klimek. Zosia drepce obok pani, od czasu do czasu sobie podskoczy, bo myli, że pani nie widzi. A pani od przyrody idzie szybko, stšpa energicznie, po męsku. Dziwna jest ta pani od przyrody. I nagle już przed samym domem wcale nie patrzšc przesuwa rękš po włosach Zosi i niżej aż po przykrótkim warkoczyku, który leży na karku, i po plecach. I mówi: No, zmykaj!Zosia biegnie. A pani od przyrody dopiero teraz patrzy za niš. Stoi na ganeczku tego domu, gdzie mieszka, i patrzy za dziewczynkš, aż ta przy furtce odwraca się, aby jeszcze raz zobaczyć, co sig stało pani od przyrody. Ale jej już nie ma na ganku. Już jej pochylone plecy znikajš w drzwiach i drzwi się zatrzaskujš. I Zosia już wcale o tym nie myli. Bo w sobotę w domu jest więcej roboty. Bo to jest sobota.List przyjeżdża wtorekCo tam znowu za szarpanina u gospodarzy za cianš? Jakie harce, tupotania. Wreszcie krzyk: Klimek! Klimek! A łobuz! Klimek! Biec czy nie biec Klimkowi na ratunek? Na pewno grozi mu lanie. Ale nie wypada sig wtršcać. To sprawy rodzinne. Trzeba przeczekać" myli pani Bożkowa. Może potem porozmawia z gospodyniš, że przecież tak nie wolno. Chłopak jest już duży. Od dawna powinna z niš porozmawiać. Klimek! Klimek!Nie, tego już za wiele! Nie wytrzymam". Pani Bożkowa naciska klamkę i wpada do mieszkania Kwietniów. Klimek skacze po ławkach, stołach, wdrapał się na kredens, tam tańczy i przytupuje, wszystkie garnki i garnuszki dzwoniš w rodku. Zaraz to wszystko runie. A pani Kwietniowa stoi pod kredensem jak ten lis, co czeka na ser z dzioba kruka. I woła:Klimek! Klimek! Klimek!A dasz w skórę?Dam, łobuzie jeden!Pani Kwietniowa, co to się stało? Co Klimek znowu zbroił?A bo proszę pani, nie był dzi w szkole! Poszedł na wykop i tam się gapił, jak pracujš. Koparki te ichprzyjechały. Wszystko, co na drodze, koszš. I tego łobuza koparka podniosła do góry i rzuciła z wysoka, z dziesięciu metrów. Dobrze, że mu gnatów nie połamało.Pani Kwietniowa, co pani mówi? Przecież Klimek był w szkole. Sama dzisiaj miałam ostatniš lekcję w ich klasie. Był w szkole. Jeszcze jaki piękny rysunek mi narysował. Indianina takiego, że ho-ho, prawda, Klimek?Spojrzały w górę. A Klinika już ani ladu. Uciekł.Znowu mnie oszkapił! Znowu okłamał! Za to baj-czenie dostanie! Żeby nie wiem co dostanie! I pani Kwietniowa wychyliła się przez okno na dwór. Ale gdzie tam, już nawet kurz osiadł na drodze po ladach Klim-ka.Co musi być z tym jego kłamstwem mówi w zamyleniu pani Bożkowa. Chłopak ma fantazję.A obaj jš majš, obaj. Mój stary też ma fantazję. Włanie zalewa jš Pod dziewicš". O, słyszy pani, aż tu dochodzš te pijackie wrzaski. O, już idzie. Aha, zapomniałam na mierć. Przynieli telegramę do pani, jeszcze z samego rana. Tu leży na stole.Telegram? Do mnie? zlękła się pani Bożkowa. Przez okno dobiegał już podochocony głos gospodarza:O mój rozmarynie, rozwijaj się!Słyszy pani? I to ma być przewodniczšcy miejskiej rady! woła pani Kwietniowa trochę do nauczycielki, wzywajšc jš na wiadka, a trochę już do męża, który gramoli się ciężko po schodkach.Pani Bożkowa chwyciła telegram i szybko ukryła się z nim w głębi swego mieszkania. Telegram zawsze zwiastuje co złego. Serce jej biło. A w dodatku ta scenaw domu przewodniczšcego... Trzeba będzie zmienić mieszkanie, żeby tam nie wiem co. Ale z mieszkaniami teraz to niepodobieństwo. Szkoda Klimka. Co też może być w tej depszy? Od kogo? Na pewno co się stało z Różš. Może chora? Pani Bożkowa stała z depeszš w ręku i jeszcze jej nie otwierała. Zwłaszcza że za cianš znów rozległ się rumor, a potem głuchy odgłos, jakby kto walnšł pięciš w stół.Ja tu jestem przewodniczšcym, nie ty, kobieto! Poczekaj, aż cię wybiorš.Poczekam, poczekam! Zdejmš cię raz, dwa. Już drugi raz przyjeżdżał dyrektor wykopu, a przewodniczšcego nie ma i nie ma. Czarnym takim samochodem jak karawan przyjeżdżał i sam wysiadł, rękę mi podał. Nawet nie przez kierowcę, jak ten ich sekretarz, pytał, ale sam wysiadł i rękę mi podał.Boże, Boże! Dlaczego oni się cišgle kłócš? Co za straszne miasteczko! A było tak spokojnie. Wszystko przez tę rudę. To nie dla tych ludzi, nie na tę ich kulturę. O Boże, co może być w tej depeszy? Róża?!Za cianš rozległ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pingus1.htw.pl