Roberts Nora - 6 - Dziewczyna z okładki, eboki programy jezyki obce, ebooks, Nora Roberts

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nora Roberts
Dziewczyna z okładki
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Czarne włosy dziewczyny zafalowały w ruchu, zalśniły
w blasku flesza. Modelka, co chwilę zmieniając pozycję,
wystawiała śliczną buzię do obiektywu.
- Super, Hillary. Jeszcze jedno ujęcie. Teraz lekko wy­
dmij usta. Reklamujemy szminki - przypomniał Larry
Newman. Cykał zdjęcie za zdjęciem. - Fantastycznie -
oświadczył z satysfakcją, podnosząc się i prostując. - Na
dziś wystarczy.
Hillary Baxter z westchnieniem ulgi wyciągnęła ręce
nad siebie.
- Bogu dzięki. Jestem całkiem padnięta. Marzę tylko, by
dotrzeć do domu i wyciągnąć się w wannie z gorącą wodą.
- Kotku, pomyśl o tych milionach dolarów, jakie dzię­
ki twoim zdjęciom zarobią na szminkach. - Larry zgasił
światła. On też powoli się odprężał.
- Nieźle mieszają ludziom w głowach.
- Cóż, tak to jest - rzucił z roztargnieniem. - Jutro
robimy zdjęcia do reklamy szamponu, więc zadbaj o wło­
sy. Mają być piękne i lśniące. Och, prawie zapomniałem!
- Odwrócił się i popatrzył na nią. - Rano mam ważne
spotkanie, więc przyślę kogoś na zastępstwo.
Hillary uśmiechnęła się pobłażliwie. Od trzech lat działała
w branży, a Larry był jej ulubionym fotografem. Znał się na
6
NORA ROBERTS
swoim fachu, potrafił doskonale operować światłem, uchwy­
cić nastrój. Fotografowanie pochłaniało go bez reszty, w in­
nych dziedzinach życia był bezradny jak dziecko.
- Co to za spotkanie? - zapytała.
- Nie mówiłem ci? - zdziwił się, widząc jej minę. -
O dziesiątej rano jestem umówiony z Bretem Bardoffem.
- Z tym Bretem Bardoffem? - zapytała, nie kryjąc
zdumienia. - Nie wiedziałam, że właściciel „Mode" spo­
tyka się ze zwykłymi śmiertelnikami.
- Widać uczynił wyjątek - zareplikował Larry. - Jego
sekretarka zadzwoniła do mnie i powiedziała, że jej szef
ma pewien pomysł, który chciałby ze mną omówić.
- Życzę szczęścia. Z tego, co o nim słyszałam, to facet,
który dobrze wie, czego chce. I potrafi postawić na swoim.
- Inaczej nigdy by nie doszedł do tego, kim jest dzisiaj.
- Larry wzruszył ramionami. - Jego ojciec założył „Mo­
de" i zbił na tym fortunę, ale Bret Bradoff powiększył ją
w dwójnasób. Jest świetnym biznesmenem i doskonale
zna się na fotografii.
- Tobie wystarczy, by ktoś miał mgliste pojęcie o apa­
ratach, a już jesteś kupiony - roześmiała się Hillary. - Ale
ja trzymam się z daleka od takich typów. - Wzdrygnęła
się lekko. - Tacy ludzie mnie przerażają.
- Hillary, ciebie nic nie jest w stanie przerazić. - Z do­
brotliwą miną popatrzył na wysoką, wiotką dziewczynę.
- Przyślę kogoś na poranną sesję - dorzucił.
Wyszła na ulicę, złapała taksówkę. Trzy lata w Nowym
Jorku zrobiły swoje. Oswoiła się z wielkomiejskim ży­
ciem. Nie była już tą dziewczyną z niewielkiej kansaskiej
farmy onieśmieloną zetknięciem z metropolią.
DZIEWCZYNA Z OKŁADKI
7
Miała dwadzieścia jeden lat, gdy postanowiła spróbo­
wać szczęścia jako modelka. Na początku szło jak po
grudzie, ale nie poddawała się. Krążyła od agencji do
agencji, łapiąc każdą pracę, jaka się nadarzyła.
Pierwszy rok był trudny, ale powoli wyrabiała sobie
markę. Po jakimś czasie rozpoczęła współpracę z Larrym
i od tego momentu jej kariera nabrała rozpędu. Za tym
poszły pieniądze. Mogła wynieść się z ciasnego mieszkan­
ka na drugim piętrze i zamieszkać w wygodnym aparta­
mencie w wieżowcu obok Central Parku.
Stała się sławną, wręcz rozchwytywaną modelką, od­
niosła sukces, jednak nie przewróciło jej się w głowie. Nie
marzyła o sławie i życiu w blasku fleszy. Praca modelki
była dla niej sposobem uzyskania środków do życia. Miała
kruczoczarne włosy, regularne rysy, duże szafirowe oczy
w ciemnej oprawie przyjemnie kontrastujące ze złocistą
karnacją. Do tego pełne, ładnie zarysowane usta i piękny
uśmiech. W zależności od potrzeb potrafiła upozować się
na kobietę elegancką i wyrafinowaną, mocno stojącą na
ziemi, zmysłową i uwodzicielską. To przeobrażanie się
przychodziło jej bez trudu.
Ledwie weszła do domu, zrzuciła buty. Miło poczuć
pod bosymi stopami mięciutką, puszystą wykładzinę. Dziś
już nic nie miała w planie. Mogła spokojnie się odprężyć,
zjeść lekki posiłek i przez kilka godzin nic nie robić.
Wzięła prysznic, otuliła się niebieskim szlafrokiem
i poszła do kuchni przyrządzić sobie kolację. Zupa i kra­
kersy. Nic więcej. Zadzwonił dzwonek u drzwi.
- Cześć, Lisa - uśmiechnęła się do sąsiadki. - Masz
ochotę na kolację?
8
NORA ROBERTS
Lisa MacDonald z niesmakiem skrzywiła nos.
- Wolałabym przytyć parę kilo, niż głodzić się jak ty.
- Gdybym nie uważała, to szybko musiałabyś mnie
zatrudnić w swojej firmie. A właśnie, co tam słychać u te­
go młodego prawnika?
- Mark nawet nie ma pojęcia o moim istnieniu. - Lisa
z westchnieniem opadła na kanapę. - Zaczynam tracić
nadzieję. Skończy się tym, że przestanę nad sobą panować
i rzucę się na niego.
- Nie, to by było w złym stylu - uznała Hillary. -
A gdyby tak się potknął, przechodząc obok twojego biurka
- podsunęła. - Mogłabyś to zaaranżować.
- Chyba tak właśnie zrobię.
Hillary uśmiechnęła się, usiadła, wyciągnęła bose stopy
na niskim stoliku. - Słyszałaś kiedyś o Brecie Bardoffie?
- Też pytanie! Każdy o nim słyszał. Milioner, niesa­
mowicie atrakcyjny, tajemniczy, błyskotliwy biznesmen,
który nadal kieruje się zasadami. Dlaczego pytasz?
- Sama nie wiem. - Hillary wzruszyła ramionami. -
Larry ma z nim spotkanie jutro rano.
- Oko w oko?
- Uhm. - Przestała się uśmiechać, popatrzyła na Lisę.
- Wprawdzie nie raz i nie dwa pracowaliśmy dla jego
magazynów, jednak nie mieści mi się w głowie, że pan
Bardoff chce się osobiście spotkać ze zwykłym fotogra­
fem, choćby najlepszym. Podobno jest doskonałą partią,
tak przynajmniej oceniają plotkarskie gazety. - Zmarsz­
czyła brwi. - To dziwne, ale nie znam nikogo, kto zetknął
się z nim bezpośrednio. Jest jak mityczny bóg siedzący na
Olimpie i stamtąd zarządzający swoim imperium.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pingus1.htw.pl