Rodzinna historia leku, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Agata TuszyńskaRodzinna historia lękuIMoim RodzicomRodzinna historia lęku ! SEKRETSEKRETTa ksišżka jestTa ksišżka jest we mnie od lat. Jak ta tajemnica. Od chwili kiedy dowiedziałam się, że nie jestem tym, kim sšdziłam, że jestem. Od momentu kiedy moja matka zdecydowała się powiedzieć mi, że jest Żydówkš.Miałam dziewiętnacie lat, ale nie od razu zdałam sobie sprawę ze znaczenia tych słów. Ani z ich konsekwencji. Minęło co najmniej dziesięć lat, zanim zaczęłam oswajać się z tš mylš, i jeszcze kilka, zanim potrafiłam co z tym zrobić. Wychowałam się w polskiej rodzinie. Długo żyłam w schizofrenicznym rozdwojeniu, nie umiejšc ujawnić wiatu tej strasznej, jak sšdziłam, prawdy. Ta ksišżka jest zapisem mojej historii.Urodziłam się w Polsce, w Warszawie, kilkanacie lat po wojnie. Miałam niebieskie oczy i jasne włosy, co stanowiło niezrozumiały powód do 9 dumy dla mojej czarnookiej i czarnowłosej matki.Dzi wiem, że chciała mieć polskie dziecko, z obawy, że mógłby je spotkać los podobny jej własnemu. I choć wojna wydawała się przeszłociš, w nowej socjalistycznej Polsce, gdzie wszyscy mieli być równi, zdecydowała się ukrywać swoje pochodzenie.Jestemy pamięciš. Tym, co pamiętamy. I tym, co o nas pamiętajš inni.Sekret10Coraz częciej mylę, że bardziej jeszcze jestemy niepamięciš. Tym, co zapominamy. Co w gecie samoobrony wymazujemy z pamięci, wypieramy ze wiadomoci, omijamy w mylach. Unieważniamy, żeby było łatwiej lub lżej, żeby nie bolało albo nie przypominało bólu.Nie pamiętam, kiedy moja matka powiedziała mi, że jest Żydówkš. Nie pamiętam ani tamtego dnia, ani pory roku, ani miejsca przy stole lub oknie, ani tonu jej głosu, ani treci jej słów. Nie pamiętam takiej rozmowy. Nic nie pamiętam.Może powiedziała, że podczas wojny ukrywała się w piwnicy. To nie musiało znaczyć nic więcej, w piwnicach i schronach ukrywało się wielu Polaków. Może powiedziała, że musiała uciekać przed Niemcami, znowu jak inni - cigani przez Niemców, zabierani w łapankach, rozstrzeliwani na ulicach lub w lasach, zsyłani do obozów - Polacy.Nie pamięta, jak to zrobiła, ale na pewno nie zaczęła od przeladowań i muru, piętna, naznaczenia, żółtej łaty. Zaczęła opowiadać mi historie. Najpierw o firance. Potem o mufce i o popielicach. Potem o dorożce sprzed murów getta. Nie od razu. Powoli. Żeby było łatwiej.Nie chciała, żebym miała garb. Była szczęliwa, że urodziła niebieskookš dziewczynkę z jasnymi włosami. Dziewczynka miała polskiego ojca. Wychowywała mnie do życia w tym kraju.Nie chciała zrzucać dziecku na barki ciężaru, którego nie będzie w stanie udwignšć. Nie chciała, żeby jej córka rosła w lęku i poczuciu krzywdy. Sšdziła, że można poruszyć ten temat, kiedy będzie mogła to unieć i ewentualnie się bronić.Twierdzi, że powiedziała mi to, kiedy skończyłam dziewiętnacie lat. Nie mam powodu jej nie wierzyć.Każda rodzina ma historię. Wiele polskich rodzin ma historie tragiczne. W owych czasach nie zawsze dzielili się z dziećmi swoimi wojennymi dowiadczeniami - udziałem w konspiracji, AK, walkš w powstaniu warszawskim czy w lesie. Dopiero po latach zaczynali opowiadać o swoich przeżyciach, zarówno o cierpieniu, jak i o bohaterstwie. To budowałookoleniowe więzi, wzajemnie dodawało sił. Ale wiadomoć mojej matki nie należała do tego rodzaju. To było co więcej. Bardziej. Nie tylko w rozmiarze cierpienia i tragedii, ale również w jej konsekwencjach. Nie bvło się czym chwalić, do czego nawišzać ani z czego czerpać. Nie istniał ani heroizm mierci, ani patriotyczne wzory, ani więtoć tradycji, ani nadzieja przyszłoci. To trzeba było ukryć. To co.Musiały minšć lata, zanim znalazłam w sobie siłę na przyjęcie tej wiadomoci. Zanim dopuciłam jš do wiadomoci, która się przed tym broniła. Potrzebowałam czasu, żeby to przyjšć. Cišgle - nie zaakceptować, ale rozważyć w sobie takš możliwoć. I to się stało po kolejnych dziesięciu latach.Czy się stało? Czy mogę o sobie powiedzieć: jestem Żydówkš?Nie.Czy rzeczywicie moja matka opowiadała mi swoje wojenne historie? Czy opowiadała, czy może tylko chciała opowiedzieć, ale nie miała siły. Nie, nie wrogoć pije się z mlekiem matki. Dziedziczy się lęk.O futrze. Futro trzeba wietrzyć. Szczególnie tak porzšdne futro, jak popielice. A jeszcze futro, które leżało przez kilka lat na przechowaniu po aryjskiej stronie. Kiedy mama ze swojš matkš wyszły z getta i zamieszkały w pierwszej kryjówce, wychodziły wieczorami na spacer. Bały się, że kto je zobaczy i doniesie, ale chciały zaczerpnšć powietrza i rozprostować koci. Babka chciała też wietrzyć futro. Ale ono i tak zaczęło się rozłazić. Może już przedtem za długo dusiło się bez powietrza. Futro szybciej się psuje niż człowiek. Z bólem serca babka kazała je pocišć na kołnierze. Na powojennym zdjęciu w Zakopanem moja mama ma mufkę z popielic, z futra, którego nie udało się uratować.O firance. Ta historia to właciwie historia o soli. Mama z babkš ukrywały się w niewielkim mieszkaniu na Krasińskiego 18, na IV Kolonii, gdzie przed wojnš mieszkały. U dwóch sióstr służšcych, które pracowały w sšsiedztwie. A więc ukrywały się we wnęce kuchennej. Za firankš w granatowš łšczkę. Do jednej z sióstr, Helenki, przyszedł narzeczony.11Sekret12Ugotowała mu zupę, krupnik, ale nie dosoliła. Narzekał. Poszła pożyczyć sól do sšsiadki. A on postanowił sam poszukać soli. Za firankš. Mama miała dwanacie lat i wstrzymała oddech. Jej matka przytrzymała firankę. Zorientował się. Musiały się wyprowadzić.Gdyby zupa była przesolona albo po prostu doć słona, mogłyby zostać razem za firankš jeszcze jaki czas. Aż do chwili, kiedy potrzebny byłby nagle młotek lub miska, bo je także tam chowano.Gdyby narzeczony chciał, mógłby od razu wysłać je na gestapo.Gdyby...Jeli to prawda, że w ogóle opowiadała, musiała opowiadać nie po kolei. Historia o dorożce, mimo iż dotyczyła tego, co wydarzyło się najpierw, nie nadawała się do opowiedzenia jako pierwsza. Może w ogóle nie należało jej opowiadać?Kiedy moja mama wychodziła z zamkniętej dzielnicy żydowskiej na drugš stronę muru, było lato. Zimny sierpniowy dzień. Deszczowy. Nieduża dziewczynka z czarnymi warkoczami miała na sobie kilka par pršżkowanych pończoch i dwie sukienki, założone jedna na drugš, no i jeszcze granatowy płaszczyk z kołnierzykiem i chusteczkę zawišzanš pod brodš. Szła ze swojš mamš, która trzymała jš mocno za rękę. Miały przejć przez budynek sšdów na Lesznie. Wiedziała, że ma ić pewnym krokiem, bez wahania. Cišgle w tłumie, najlepiej w tłumie, jak inni, jak wielu - Żydów i nie-Zydów, po prostu interesantów, schodami na górę, korytarzami i znów schodami, w dół. Tylko tyle. Aż tyle. Mozolnie. Nie zauważyła, jak matka zdjęła opaskę. Nikt nie zwracał na nie uwagi.Nie pamięta twarzy tych ludzi, którzy wyroli przed nimi jak kolejny mur. Kilku mężczyzn i jedna kobieta, też w chustce, spod której wychodziły kosmyki włosów. Bały się Niemców. Ale to nie byli Niemcy. Żydó-wo, dawaj, co masz", usłyszały. Bo zawieziemy cię na gestapo".Skuliły się, jak przyłapane na goršcym uczynku. Matka mojej mamy usiłowała się bronić, czemu zaprzeczać, co tłumaczyć, wreszcie prosić.Nic nie odnosiło rezultatów. I wtedy nadjechała dorożka. Polski dorożkarz z sumiastymi wšsami stanšł w ich obronie.Dajcie spokój tej kobiecie", krzyknšł. Czego od niej chcecie? Nie widzicie, że prowadzi dziecko, ledwo żywe ze strachu?" Wsiadajcie!",zwrócił się do nich.W popiechu wskoczyły do dorożki. Matka podała umówiony wczeniej adres. W jej głosie było co więcej niż ulga. Ruszyli. Dziewczynka trzymała się poły jej płaszcza, kiedy mijali kolejne ulice. Jechali długo. Nie poznawały miasta, nigdy zresztš dobrze go nie znały. Zapadał zmierzch. Błyszczały sklepowe wystawy. Mijali tramwaje i czarne niemieckie auta. Jakie rozemiane towarzystwo wychodziło z narożnej restauracji. Ozdobne kapelusze kobiet wyglšdały jak prosto od modystki. Nieco dalej, na dużym placu koło kocioła, kilku chłopców kopało piłkę. Miasto było zajęte sobš. wiat nie kończy się na Umschlagplatzu", mylały obie. Dorożka wjeżdżała, w aleję Szucha, po chwili stanęła przed budynkiem gestapo.Dorożkarz odwrócił się na kole: A co? Mylała, Żydówo, że cię nie oddam tam, gdzie twoje miejsce?" Umiechał się, popychajšc je w kierunku bocznego wejcia.Na uciekinierów z getta czekali polscy policjanci. Zamknęli je w niewielkim pokoju i zażšdali pieniędzy. Znowu strach był silniejszy niż jakiekolwiek inne uczucie. Zza drzwi słyszały głosy Niemców i stukot ich butów. W getcie znaczył mierć. Dziewczynka patrzyła, jak jej matka zdejmuje z ršk piercionek i obršczkę, a potem zegarek. Po chwili kobieta bez słowa zaczęła rozpinać płaszcz. Sięgnęła do paska od pończoch. Po kolei wyłuskiwała wszyte w płótno złote dwudziestodolarówki. Jedna, druga, trzecia, kładła je na drewnianym stole. Szósta. Stały teraz obie nieruchomo. Mało", powiedział męski głos - mało".Nie miały już nic.Zapytała, czy może zatelefonować. Chwilę się naradzali, wymieniajšc sumy, od których dziewczynce kręciło się w głowie. Matka powtórzyła je matowym głosem w słuchawkę. Z kim rozmawiała, kto gotów jest za nas tyle zapłacić? Przychodził jej na myl tylko jeden człowiek, mšż ciotki,13Sekret14który zorganizował ich ucieczkę z getta. Umówili miejsce i godzinę. Pod wskazanym adresem przekazano gotówkę. Były na aryjskiej stronie.Ta historia żyje we mnie wbrew mojej woli. Odradza się i odrasta w kolejnych wariantach snu. Wraca. Nie umiem się od niej uwolnić.We nie to ja jestem dziewczynkš w pršżkowanych pończochach. Chustka pod szyjš jest na pewno moja, ma morski kolor, moje jest też wiaderko pełne piasku, które trzymam w ręku. Nie kopię kamyka, jak inne żydowskie dzieci z ciemnymi oczami, i we nie zastanawiam się, dlaczego tego nie robię. Oczy mam przecież czarne,... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pingus1.htw.pl