Roberts Nora - Dziedzictwo 01 - Księżniczka i tajny agent (Czas niepamięci ), OSTATNIO DODANE, Romanse

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
NORA ROBERTS
CZAS NIEPAMIĘCI
PROLOG
Nie pamiętała już, dlaczego biegnie. Wiedziała tylko, że nie może się zatrzymać. Jeśli
stanie - przegra. To wyścig, w którym są tylko dwie lokaty: pierwsza i ostatnia.
Instynktownie czuła, że musi jak najszybciej oddalić się z tego miejsca; że nie może
ani na moment zwolnić kroku. Ulewny deszcz całkowicie przemoczył jej ubranie, lecz nie
zważała na to. Nie reagowała już nawet na suchy trzask piorunów i przecinające niebo
błyskawice. Nie przerażała jej ciemność. Już dawno przestała się obawiać rzeczy tak
banalnych jak ponure mroki nocy czy gwałtowna burza. A jednak bała się: niejasny a
przemożny strach owładnął nią całkowicie. Był jedynym zrozumiałym odczuciem. Zrodzony
w najgłębszych zakamarkach duszy, zdawał się rozpełzać po ciele i umyśle. To on gnał ją do
przodu, choć zmęczone ciało podnosiło bunt.
Nie wiedziała, gdzie jest ani jak się tu znalazła. Nie pamiętała smukłych, targanych
wiatrem drzew. Nic dla niej nie znaczył łomot fal roztrzaskujących się o nabrzeże ani zapach
przesiąkniętych deszczem kwiatów, które deptała, biegnąc i idąc na przemian nieznaną drogą.
Łkała. Paroksyzmy płaczu targały jej udręczonym ciałem. Nie była w stanie jasno
myśleć, nogi miała jak z waty. Najprościej byłoby zwinąć się w kłębek i zasnąć pod jednym z
przydrożnych drzew, poddać się. A jednak coś jeszcze pchało ją do przodu, nie tylko
przerażenie i dezorientacja. Była silna - choć nawet jej samej trudno było w to uwierzyć.
Czuła, że jest w stanie dokonać rzeczy przekraczających ludzką wytrzymałość, byle znaleźć
się jak najdalej od tamtego miejsca.
Nie miała pojęcia, jak długo trwa ten upiorny marsz. Deszcz i łzy oślepiały ją.
Reflektory dostrzegła dopiero wówczas, gdy nieomal się na nie nadziała. Znieruchomiała
pośrodku szosy niczym przestraszony zając.
Znaleźli ją. Dopadli. Zanim osunęła się nieprzytomna na asfalt, usłyszała jeszcze ryk
klaksonu i przeraźliwy pisk opon.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Budzi się.
- Dzięki Bogu.
- Zechciałby się pan odsunąć i pozwolić mi ją zbadać, sir? Za chwilę może znowu nam
odpłynąć.
Przez gęstą jak wata mgłę zaczęły przenikać głosy, niewyraźne i odległe. Poczuła
obezwładniający strach. Była półprzytomna, lecz mimo to rozumiała, że nie udało się jej
uciec. Z trudem łapała oddech, starając się nie okazywać przerażenia. Zacisnęła pięści;
ukłucie paznokci wpijających się w ciało pozwoliło jej zyskać poczucie kontroli nad sobą.
Powoli uniosła powieki. Rozmyty, zamglony obraz zaczął się wyostrzać. Im
wyraźniejsza stawała się pochylona nad nią twarz, tym mniejszy odczuwała lęk.
Nie znała tej twarzy. To nie był nikt z nich. Przecież by ich rozpoznała! Zawahała się,
lecz nie poruszyła. Okrągła, sympatyczna twarz ze starannie przyciętą, siwą, kędzierzawą
bródką kontrastowała z gładką, łysą głową. Oczy były przenikliwe, zmęczone, lecz miłe. Gdy
mężczyzna delikatnie ujął jej dłoń, nie próbowała się wyrywać.
- Spokojnie, moja droga - powiedział ciepłym, niskim głosem, gładząc grzbiet jej
dłoni, aż rozluźniła palce. - Jesteś już bezpieczna.
Czuła, że bada jej puls, lecz nadal patrzyła mu prosto w oczy. Bezpieczna... Z
nieufnością rozejrzała się wokół. Szpital? Tak, jest w szpitalu. Sala była elegancka i dość
duża. Pachniało kwiatami i środkami dezynfekcyjnymi. Nagle jej wzrok padł na stojącego z
boku mężczyznę.
Był nienagannie ubrany, a z postawy przypominał wojskowego. Włosy, choć
przyprószone siwizną, pozostały ciemne i gęste. Miał pociągłą, arystokratyczną twarz o
pięknych rysach. Niezwykle surową, pomyślała, lecz bladą, bardzo bladą, co podkreślały
cienie pod oczami. Mimo swego eleganckiego stroju wyglądał jakby nie spał od wielu dni.
- Kochanie - wyszeptał drżącym głosem, ujmując jej dłoń leżącą bezwładnie na kocu.
Gdy przyciskał ją do ust, w oczach stanęły mu łzy. Miała wrażenie, iż ta mocna dłoń zaczęła
nieznacznie drżeć. - Znów jesteś z nami, najdroższa.
Wiedziona współczuciem nie cofnęła ręki, lecz ponownie przyjrzała się jego twarzy.
- Kim pan jest? - wyszeptała z trudem. Mężczyzna odskoczył jak oparzony, a potem
spojrzał jej głęboko w oczy.
- Kim ja...?
- Jest jeszcze bardzo słaba, sir. - Lekarz delikatnie odsunął go od łóżka. Widziała, jak
kładzie dłoń na ramieniu starszego mężczyzny, lecz nie umiała powiedzieć, czy był to gest
pocieszenia, czy przyjacielskie klepnięcie. - Potrzeba czasu, aby doszła do siebie - dodał z
zawodową troską.
Leżąc na plecach, obserwowała znaki, jakie lekarz daje tamtemu. Poczuła, że robi jej
się niedobrze. Zdała sobie sprawę, że jest rozpalona i sucha. Czuła, że ma ciało, które jest
obolałe, lecz wewnątrz była pustka. Gdy ponownie się odezwała, drgnęła, bo jej głos
zabrzmiał zaskakująco donośnie. Mężczyźni spojrzeli w jej stronę.
- Nie wiem, gdzie jestem. - Czuła pulsowanie w skroniach. - Nie wiem, kim jestem.
- Wiele przeszłaś, kochanie. - Głos lekarza brzmiał czule i spokojnie, lecz jego myśli
pogalopowały. Amnezja? Jeżeli w ciągu najbliższej doby ta pacjentka nie odzyska pamięci,
będzie potrzebował najlepszego specjalisty.
- Nic nie pamiętasz?
Drugi mężczyzna trwał w bezruchu od chwili, gdy się po raz pierwszy odezwała.
Teraz, nadal nieruchomy, patrzył na nią zaczerwienionymi z niewyspania oczami.
Zmieszana, walcząc z nową falą lęku, próbowała się unieść, lecz lekarz powstrzymał
ją stanowczo i pomógł z powrotem oprzeć się na poduszkach. Pamiętała ucieczkę, burzę,
ciemność i zbliżające się światła samochodu. Zacisnęła powieki, usiłując zachować zimną
krew. Nie potrafiła pojąć, czemu jest to dla niej takie ważne. Otworzyła oczy i odezwała się
głosem, który tym razem był pełen bólu.
- Nie wiem, kim jestem. Powiedzcie mi, proszę.
- Najpierw musisz trochę odpocząć - odparł lekarz.
Drugi mężczyzna natychmiast skarcił go spojrzeniem, które było - jak zauważyła
kątem oka - władcze, niemal aroganckie.
- Jesteś moją córką - wyjaśnił, zdecydowanym ruchem ujmując jej dłoń, która już nie
drżała. - Jesteś Jej Wysokością Gabriellą de Cordina.
Koszmar czy baśń? - zastanawiała się, nie odrywając od niego wzroku. Jej ojciec? Jej
Wysokość Cordina...
Miała wrażenie, że rozpoznaje nazwisko, lecz o co chodzi z tą całą gadką o
królewskiej krwi? Nie spuszczała z niego wzroku. Nie, ten człowiek nie potrafiłby kłamać.
Jego rysy były jak wyrzeźbione z kamienia, lecz w spojrzeniu kryła się głębia uczuć, która
przyciągała niczym magnes.
- Jeśli ja jestem księżniczką... - zaczęła, niemal się uśmiechając - czy znaczy to, że pan
jest królem?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pingus1.htw.pl