Robert Louis Stevenson- wyspa-skarbow, Wolnelektury.pl

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
Utwór opracowany został w ramach projektu
przez
ROBERT LOUIS STEVENSON
Wyspa skarbów
ł.  
DO WAHAJĄCEGO SIĘ CZYTELNIKA¹
Jeśli w te wszystkie morskie opowieści,
gdzie chłód, tropiki, przygody i szkwały,
krwawi korsarze i ukryte skarby,
błędny kurs, statek i wyspa się mieści,
jeśli w tę starą bajkę, co do słowa
według zwyczajów dawnych powtórzoną,
dzisiejsza trzeźwa i rozważna młodzież
wsłucha się, jak ja niegdyś, zachwycona
— To niech tak będzie, i dajcie się porwać!
Lecz gdyby dzisiaj chłopcy nie czytali
dzieł Ballantyne'a, Coopera, Kingstona,
bo zapomnieli, jak im smakowały
tamte historie z morza albo z lasów,
niech i tak będzie. A mnie pozostanie
podzielić los ich i wraz z piratami
lec w zapomnieniu pośród dawnych skarbów.
R. L. S.
¹
waa s yka
— tłumaczenie Dorota Kowalska i Paweł Kozioł.
          
Wyspa skarbów

CZĘŚĆ PIERWSZA. STARY KORSARZ
 .            „      ł       ”
Kilka osób, między innymi wielmożny pan Trelawney i doktor Livesey, zwracało się do
mnie z prośbą, żebym spisał od początku do końca wszystkie szczegóły i zdarzenia od-
noszące się do Wyspy Skarbów, nie pomijając niczego oprócz położenia samej wyspy,
a to dlatego, że znajduje się tam skarb dotychczas jeszcze niewydobyty. A więc dziś, roku
Pańskiego …, biorę pióro do ręki i cofam się do czasów, gdy mój ojciec prowadził go-
spodę „Pod Admirałem Benbow” i gdy pod naszym dachem rozgościł się stary, ogorzały
marynarz z blizną od szabli.
Dokładnie, jakby to było wczoraj, pamiętam tę chwilę, gdy ów człowiek przywlókł
się przed drzwi gospody, a za nim przytarabaniła się na wózku ręcznym jego skrzynia
marynarska. Był to mężczyzna rosły, muskularny, ciężki, o orzechowobrunatnej twarzy.
Uroda
Na barki, przyodziane w brudny, niegdyś błękitny kubrak, spadał mu harcap ² jakby
w dziegciu³ unurzany. Ręce chropowate i popękane kończyły się czarnymi i połamanymi
paznokciami, w poprzek policzka blado przeświecała brudnosina kresa — znak od szabli.
Pamiętam, jak rozglądał się dokoła po zatoce i według swego zwyczaju pogwizdywał, aż
wybuchnął głośno starą piosenką żeglarską, którą później śpiewał tak często:
Piętnastu chłopów na Umrzyka Skrzyni —
Jo-ho-ho! i butelka rumu!
Głos miał przeraźliwy, choć trzęsący się od starości, rzekłbyś, że go strojono i stargano
na kołowrocie kotwicy.
Po chwili zapukał do drzwi jakimś podobnym do lewara kawałkiem kija, którym się
podpierał, a kiedy się ukazał mój ojciec, przybysz szorstkim głosem zażądał szklanki rumu.
Gdy mu ją przyniesiono, zaczął pić powoli, jak znawca, delektując się smakiem, a przy tym
ciągle spozierając na skały wokoło i na szyld naszej karczmy.
— Wygodna zatoka — przemówił w końcu — a karczma pięknie położona. Dużo
miewacie gości, kamracie?
Ojciec odpowiedział, że bardzo niewielu, niestety.
— Doskonale! — rzekł przybysz — to wymarzona przystań dla mnie! Hej no, czło-
wieku! — zawołał na tego, który przywiózł jego rzeczy — chodź no ze mną na górę
i przydźwigaj skrzynię!
I ciągnął dalej:
— Zatrzymam się tu czas jakiś. Jestem człowiekiem skromnych wymagań. Do szczę-
ścia wystarczy mi rum, boczek i jaja, no i głowa na karku, żebym mógł wypatrywać okręty
na morzu. Jak macie mnie tytułować? Wolno wam nazywać mnie kapitanem. Ech, już
widzę, jak wam bardzo chodzi — o to…
Rzucił na próg kilka złotych monet.
— Kiedy już to wszystko przejem i przepiję, to mi powiedzcie! — rzekł spoglądając
tak surowo, jakby był naszym zwierzchnikiem.
W istocie, mimo kiepskiego odzienia i niewytwornego sposobu wyrażania się, nie
miał wyglądu ciury okrętowego, lecz znać po nim było starszego marynarza czy szypra,
przyzwyczajonego do znajdowania posłuchu i karcenia. Człowiek, który przybył z wóz-
kiem, opowiedział nam, że ów gość poprzedniego dnia wysiadł z dyliżansu przed „Royal
Georgem” i wypytywał, jakie gospody znajdują się na naszym wybrzeżu; ponieważ jak
przypuszczam, o naszej gospodzie mówiono dobrze i wspominano, że leży na uboczu,
wybrał ją więc na miejsce zamieszkania. Tylko tyle zdołaliśmy dowiedzieć się o naszym
gościu.
Był to człowiek zazwyczaj bardzo milczący. Po całych dniach przebywał nad zatoką
lub na skałach, z mosiężną lunetą. Co wieczór przesiadywał koło kominka w kącie pokoju
bawialnego i popijał zawzięcie rum rozcieńczony wodą. Przeważnie nie odzywał się; gdy go
²
arap
— warkocz noszony w XVIII w. przez żołnierzy dla ochrony karku przed uderzeniem.
³
— substancja o lepkiej konsystencji i brunatnej barwie, uzyskiwana przez wytapianie w specjalnych
smolarniach z kory drzew (brzozy, buku a. sosny); była wykorzystywana do celów leczniczych oraz np. do
impregnacji materiałów czy uszczelniania beczek.
          
Wyspa skarbów

zagadywano, rzucał spojrzenie nagłe i surowe i fukał przez nos jak róg okrętowy używany
podczas mgły. Niebawem, jak my, tak i ludzie, którzy bywali w naszym domu, przekonali
się, że należy go zostawić w spokoju. Co dzień, gdy wracał z włóczęgi, pytał, czy nie
przechodzili gościńcem jacy podróżnicy morscy. Zrazu myśleliśmy, że tęskni za ludźmi
tego samego pokroju i dlatego wciąż o to pyta, później jednak zauważyliśmy, że właśnie
od nich stronił. Ilekroć jakiś marynarz wstąpił pod „Admirała Benbow” (a czynili to od
czasu do czasu niektórzy wybierając się do Bristolu drogą nadmorską), kapitan zawsze
przyglądał mu się przez zasłonięte drzwi, zanim wszedł do izby gościnnej; w obecności
takiego człowieka zawsze siedział cicho jak trusia. Co do tego przynajmniej ja nie miałem
wątpliwości, gdyż do pewnego stopnia sam podzielałem niepokój kapitana. Razu pewnego
wziął mnie na ubocze i obiecał, że co miesiąc na pierwszego będzie mi wypłacał srebrne
cztery pensy, jeżeli będę „czatował na żeglarza z jedną nogą” i natychmiast dam mu znać,
skoro przybędzie. Dość często, gdy z nadejściem pierwszego dnia miesiąca dopominałem
się o swą należność, fukał przez nos i przeszywał mnie pogardliwym wzrokiem, lecz nim
upłynął tydzień, już jakby się rozmyślił, przynosił mi cztery pensy i powtarzał zlecenie,
Strach, Sen, Ciało, Potwór
bym wypatrywał żeglarza o jednej nodze.
Nie potrzebuję chyba wam opowiadać, jak ta osobistość prześladowała mnie nieraz
we śnie. W burzliwe noce, gdy wichura wstrząsała wszystkimi czterema węgłami domu,
a bałwany morskie z hukiem rozbijały się na skałach zatoki, widywałem tę zjawę w ty-
siącznych postaciach i z tysiącznymi diabelskimi grymasami. Raz ów żeglarz miał nogę
obciętą w kolanie, to znów w biodrze; kiedy indziej był jakąś przerażającą poczwarą, któ-
ra miała od urodzenia tylko jedną nogę i w samym środku ciała. Patrzeć, jak on skakał,
biegał i gonił za mną przez płoty i rowy, było najgorszą zmorą. Krótko mówiąc, wobec
tych strasznych widziadeł ciężko przychodziło mi zarabiać moje cztery pensy miesięcznie.
Jednakże choć tak mnie trwożyła sama myśl o żeglarzu z jedną nogą, to osoby kapita-
na bałem się o wiele mniej niż ktokolwiek z tych, którzy go znali. Bywały takie wieczory,
Pijaństwo
że uraczył się nadmierną ilością rumu z wodą, ponad wytrzymałość jego głowy; wtedy
zazwyczaj siedział i śpiewał jakieś wariackie, stare i dzikie pieśni marynarskie, nie zwa-
żając na nikogo. Niekiedy jednak kazał wokoło zastawić szklanki i zmuszał całe zalękłe
Alkohol, Śpiew, Strach
towarzystwo do słuchania swych gawęd lub wtórowania chórem jego pieśniom. Często
słyszałem, jak dom trząsł się od przyśpiewki: „Jo-ho-ho! i butelka rumu!” Wszyscy sto-
łownicy z obawy o swe cenne życie przyłączali się do tego chóru i w śmiertelnym strachu
starali się zagłuszyć jeden drugiego, byle się nie wyróżniać. Podczas bowiem tych ataków
kapitan był towarzyszem najniepoczytalniejszym w świecie. Tłukł ręką w stół, aby uci-
szyć zebranych, skakał unosząc się gniewem na niewczesne pytanie albo odwrotnie, gdy
nie zadawano mu pytań — jedno i drugie uważał za dowód, że obecni nie dość uważnie
słuchali jego opowieści. Nikomu nie pozwalał opuszczać gospody, póki sam, zmroczony
trunkiem, nie potoczył się do łóżka.
Najwięcej z wszystkiego jednak przerażały nas jego opowiadania. Były to potworne
bajania: o wisielcach, o strącaniu skazańców do morza, o burzach morskich, o skwarnych
Wyspach Żółwich, o okropnych, dzikich czynach i zakamarkach w Zatoce Meksykań-
skiej. Widać z tego było, że musiał spędzać życie pośród najgorszych ludzi, jakim Bóg
zezwolił pływać po morzu, język zaś, w którym opowiadał te wszystkie dzieje, przejmo-
wał prostaczków wiejskich nie mniejszym dreszczem niż zbrodnie, które opisywał. Ojciec
Karczma, Interes, Pieniądz
mój wciąż mawiał, że gospoda nasza zejdzie na psy, bo ludzie zaprzestaną do nas przy-
chodzić po to, aby znosić tyranizowanie, pomiatanie i drżąc wracać na spoczynek. Mnie
się jednak wydaje, że bytność kapitana wychodziła nam na korzyść. Ludzie zrazu się bali,
lecz po pewnym czasie upodobali sobie nawet te osobliwości; stanowiły one doskonałą
rozrywkę w jednostajnym życiu sielskim. Pomiędzy młodzieżą znalazło się nawet sporo
takich, którzy udawali, że go podziwiają, nazywając go „prawdziwym wilkiem morskim”,
„starym wygą” oraz podobnymi mianami i utrzymując, że to jeden z owych dzielnych
wiarusów, którzy Anglię uczynili postrachem mórz.
Wszakże pod jednym względem naprawdę ów wilk morski nas rujnował; mieszkał
u nas tydzień po tygodniu, miesiąc za miesiącem, aż w końcu pieniądze, które dał z góry
za kwaterę i wikt, dawno się wyczerpały, a ojciec już nigdy nie mógł się odważyć zażądać
więcej. Jeżeli kiedy bąknął o należności, kapitan parskał przez nos tak głośno, że to par-
skanie można było uważać za ryk, i przeszywającym spojrzeniem wyświęcał go z pokoju.
          
Wyspa skarbów

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pingus1.htw.pl