Rosny Joseph Henri - Kot olbrzymi, j. LITERATURA POWSZECHNA

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JOSEPH H. ROSNY
STARSZY
z Akademii
Goncourtów
OLBRZYMI
TYGRYS
KZAMÓW
ROMANS Z CZASÓW
PIERWOTNYCH
z francuskiego przełożył
Ignacy Mrozowski
Krajowa Agencja Wydawnicza
Wydawnictwo „Białowieża"
Białystok 1990
KOT
CZĘŚĆ PIERWSZA
Nowa Ziemia
Aun, syn Tura, miłował podwodną krainę. Łowił tam ślepe ryby lub
raki zielonawe. Czynił to zwykle w towarzystwie Zura, syna Ziemi,
ostatniego z Ludzi Bez Ramion, któremu udało się wymknąć z pogromu
swej rasy, sprawionego przez Czerwonych Karłów.
Aun z Żurem całymi dniami brodzili nad brzegami wód płynących w
podziemnych jaskiniach. Nieraz trzeba było pełzać przez wąskie korytarze z
porfiru, gnejsu lub bazaltu. Zur zapalał łuczywa z drzewa terpentynowego.
Purpurowe światło odbijało się od kryształowych sklepień i wód
niewyczerpanych. Oni zaś nachylali się, aby patrzeć na pływające, sinawe
zwierzęta, szukali uporczywie przejść lub wędrowali dalej aż pod skalista
ścianę, skąd wypływała rzeka. Zatrzymywali się długo przed nią. Pragnęli
przebyć tę tajemniczą zaporę, z którą Ulhamrowie od siedmiu wiosen i
sześciu pór gorących nie mogli się uporać.
Aun pochodził od Naoha, syna Lamparta, lecz zgodnie ze zwyczajem
należał do brata matki. Wolał jednak Naoha, do którego był podobny z
budowy ciała i wrażliwości zmysłów. Włosy miał gęste i zmierzwione jak
grzywa źrebca, oczy koloru gliny. Był niebezpieczny dzięki swej sile, lecz
bardziej jeszcze od Naoha był litościwy dla wroga, gdy widział go
zwyciężonego, rozciągniętego na ziemi. Ulhamrowie podziw dla niego
łączyli ze strachem przed nim. Polował przeważnie z Żurem, którego bezsil-
ność, pomimo iż był zręczny w odnajdywaniu kamieni do krzesania ognia i
w przygotowywaniu hubki, czyniła bezradnym wobec przeciwnika.
Zur miał kształty szczupłe, wydłużone jak jaszczurka, ramiona jego
spadały tak stromo, że zdawało się, jakoby ręce wyrastały wprost z kadłuba.
Taką bowiem była budowa Ludzi Bez Ramion od powstania rasy aż do
czasu, kiedy zostali wytępieni przez Czerwonych Karłów. Pojmował
wolniej, lecz wnikliwiej od Ulhamrów. Jednak ta głębia jego rozumu miała
ulec zanikowi wraz z nim i odżyć dopiero po upływie tysiącleci w innych
ludziach.
Bardziej od Auna kochał podwodną krainę. Jego przodkowie
przebywali w okolicach pełnych wód, których część ginęła pod
wyniosłościami gruntu lub przepadała w górach.
Pewnego poranka znaleźli się znowu na brzegu rzeki, gdzie zastał ich
wschodzący, szkarłatny snop słoneczny. Zur zdawał sobie sprawę z
przyjemności, jaką mu sprawiał widok toczących się wód, natomiast dla
Auna uczucie to nie było jasne. Powędrowali w stronę jaskiń. Zatrzymali się
przed .pasmem wysokich i niedostępnych gór, których wierzchołki tworzyły
długą, skalistą ścianę. Ciągnęła się ona z północy na południe, gdzie ginęła
w przestrzeni i wznosiła zaporę nie do przebycia. Auna z Żurem pochłaniała
żądza przedostania się przez nią, pragnęli/ tego również wszyscy
Ulhamrowie. Przybywali oni z północo-zachodu, dążyli już od łat
ku wschodowi i na południe. Przyczyną tej wędrówki były kataklizmy
nawiedzające ich dotychczasowe koczowiska. Przekonali się ponadto, iż w
miarę pochodu ziemia stawała się coraz żyźniej-sza i bardziej obfita w
zdobycz, przyzwyczaili się więc do tej włóczęgi. Teraz pasmo gór, które
stanęło na ich drodze zaczęło niecierpliwić Ulhamrów.
Aun i Zur ułożyli się do odpoczynku w trzcinach pod czarnymi lipami.
Na przeciwległym brzegu przeszły trzy ogromne, dobroduszne Mamuty.
Pomknęły antylopy, Nosorożec potoczył się w pobliżu przylądka. Jakieś
nieznane dotąd odruchy wewnętrzne poczęły niepokoić Auna. Jego dusza,
bardziej skłonna do wędrówek od duszy bocianów, pragnęła zwyciężyć
przestrzeń. I gdy powstał, zwrócił swe kroki w górę rzeki aż do groźnej
gardzieli, z której wypływały jej nurty. Lot nietoperza przecinał półmrok
jaskini; jakieś przelotne upojenie owładnęło młodzieńcem, odezwał się do
Zura:
—Za górami są inne ziemie. Zur
odpowiedział:
—Rzeka płynie z ziemi słońca.
Jego mętny wzrok, podobny do spojrzenia gadów, zatrzymał się na
błyszczących oczach Auna. Zur nadawał pewien konkretny cel pragnieniom
Ulhamra. Teraz również umysłem obdarzonym przenikliwą wyobraźnią,
swoistą dla Ludzi Bez Ramion, Zur przeczuwał, iż rzeki i strumienie mają
swój początek.
Niebieskawy mrok poczerniał. Zur zapalił jedną z gałęzi zabranych ze
sobą. Mogliby krążyć bez świateł, tak dobrze znali okolicę. Długi czas szli
naprzód, przechodzili przez korytarze, przebywali rozpadliny, a po
zapadnięciu zmroku upiekli raki, posilili się i położyli spać.
Obudził ich jakiś wstrząs. Słychać było staczanie się głazów, po czym
znowu zaległa cisza. Niepokój ich minął równie szybko, jak powstał, znowu
zasnęli. A kiedy rankiem ruszyli dalej, znaleźli drogę zawaloną nieznanymi
im odłamkami skał.
'Wówczas Zura natchnęła fala wspomnień zapadłych niegdyś głęboko
w pamięć.
— Było trzęsienie ziemi — powiedział.
Aun nie zrozumiał o co chodzi i nawet nie starał się o to. Myśl jego
była żywa, śmiała, przelotna, całkowicie pochłonięta przez trudności
pojawiające się nagle. Ogarnęło go zniecierpliwienie przyspieszające jego
marsz tak, że ku końcowi drugiego dnia dotarli do ściany, na której
kończyła się podziemna kraina.
Aby lepiej widzieć Zur zapalił łuczywo. Terpentynowe światło
unosząc się po ścianie z gnejsu łączyło życie płomienia z tajemniczym
życiem minerału.
Towarzysze, spostrzegłszy szeroką szczelinę, która utworzyła się w
ścianie, wydali radosny okrzyk.
— Nowa ziemia — rzekł Zur.
Aun wysunął się naprzód i zbliżył się do otworu. Chociaż znane mu
były niebezpieczeństwa będące skutkiem pękania bloków skalnych, pod
wpływem gorączki jaka nim owładnęła, zagłębił się w szczelinę.
Pochód ich był uciążliwy, musieli co chwilę to pełzać, to wspinać się
na głazy. Zur postępował za synem Tura, opanowało go jakieś niejasne
uczucie tkliwości, które nakazywało dzielić trudy towarzysza i które
przeobrażało jego roztropność w odwagę.
Przejście stało się tak wąskie, iż musieli posuwać się bokiem. Mieli
wrażenie, że skała wydziela z siebie jakieś przytłaczające powietrze.
Wreszcie ostry występ jeszcze bardziej zwęził przejście, położenie ich
zdawało się bez wyjścia.
Wyciągnąwszy swój topór ciosany z nefrytu Aun jął z wściekłością
walić nim, jakby raził wroga. Przeszkoda^ drgnęła. Obaj wojownicy pojęli,
iż można ją było oddzielić od skały.
Zur wstawił łuczywo w jakąś szparę i połączył się z Aunem we
wspólnym wysiłku. Występ zachwiał się silniej, poczęli pchać go z całej
mocy. Gnejs ustąpił, potoczyły się kamienie, dał się słyszeć głuchy łoskot,
przejście było wolne.
Stało się szersze, mogli iść bez trudu, powietrze oczyściło się i znaleźli
się w jaskini. Aun podniecony jął biec naprzód, póki nie otoczyły go
ciemności. Zur bowiem zatrzymał się w tyle z łuczywem. Niedługo jednak
pozostali na miejscu. Gorączkowa ciekawość Ulhamra owładnęła i
Człowiekiem Bez Ramion, jęli pośpieszać dużymi krokami.
Wkrótce zaczęło przesączać się światło niby jutrzenka ii w miarę
pochodu stawało się coraz jaśniejsze. Otwór jaskini prowadził do przejścia,
które ryło się pomiędzy dwiema ścianami z granitu. Gdzieś w "górze
widniała szafirowa smuga nieba.
— Aun i Zur przebyli górskie pasmo — zawołał radośnie syn Tura.
Wyprostował swą wyniosłą postać, przejmowało go niejasne, lecz
głębokie poczucie dumy, unosił niewysłowiony zapał.
Bardziej skryta i bardziej marzycielska wrażliwość Zura pod-
porządkowywała się wrażliwości towarzysza.
Ale ten wąski wąwóz, skryty gdzieś w górach, nadto jeszcze
przypominał podziemną krainę pieczar. Aun pragnął ujrzeć znowu wolną
przestrzeń, nie chciał więc wypoczywać. Wąwóz zdawał się nie mieć końca.
Kiedy nareszcie dotarli do wylotu dzień chylił się ku końcowi, lecz
marzenie ich było ziszczone.
Przed nimi widniało rozległe pastwisko, jakby wrzynające się w
nieboskłon, z prawej i lewej strony wznosiły się góry. — groźny świat
głazów, milczenia i burz, na pozór niezniszczalny.
Aun i Zur słyszeli kołatanie swych serc... Wiekuiste życie było przed
nimi — źródło płodności ziemi; istnienie ludzi było zależne od czarnych
bloków bazaltu, od szczytów granitowych, od zwałów porfiru, od otchłani,
w której huczy rwący potok, i od cichych dolin, gdzie strumień snuje swą
słodką pieśń, było zależne od hord świerków, od tłumu buków, od
roślinności pokrywającej żłobowiska po lodowcach zabłąkanych wśród
szczytów, i od lawin złomów skalnych.
W tej krainie, gdzie kamień przyoblekał niesamowite kształty,
zachodziło słońce. Nad brzegiem przepaści ukazały się chyłkiem muflony,
stary Niedźwiedź na skale z granitu wpatrywał się w okalającą go ciszę,
podczas gdy Orzeł łysy zawisł nieruchomo
pod obłokiem o bursztynowych, strzępiastych rębach.
Żądna przygód dusza Auna i marzycielski umysł ostatniego z Ludzi
Bez Ramion wchłaniały zew nowej ziemi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pingus1.htw.pl