Roszel Renee - Harlequin Romance 282 - Po co te kłamstwa, OSTATNIO DODANE, Romanse
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
RENEE ROSZEL
Po co te kłamstwa
Make-Believe Marriage
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Damon, skarbie! – zawołała wylewnie Josephine DeMorney i poklepała
po ręku towarzyszącego jej mężczyznę. – Spójrz na tego aniołka, o którym tyle
ci opowiadałam... – Starsza kobieta siedziała na końcu długiego stołu w jadalni
jachtu. Miała na sobie zielony pulower, a żółte boa otaczało jej szyję. Skinęła
upierścienioną dłonią ku Mercy. – Podejdź, moja droga.
Mercy aż się potknęła z wrażenia i rzuciła niepewne spojrzenie na
nieznajomego. Nie mógł to być nikt inny, tylko słynny Damon DeMorney, szef
Panther Automotive Corporation. W rzeczywistości wyglądał jeszcze bardziej
oszałamiająco niż na zdjęciach w gazetach.
Wydawał się być zupełnym przeciwieństwem ekstrawaganckiej ciotecznej
babki. Kaszmirowy sweter w odcieniu lodowatego błękitu uwydatniał szerokie
ramiona. Włoska koszula i krawat w abstrakcyjne wzory musiały kosztować
więcej niż umundurowanie całej załogi jachtu. Ponieważ blat stołu stanowiła
tafla kryształowego szkła, Mercy mogła też dostrzec długie nogi w popielatych
spodniach i pantofle w idealnie tym samym odcieniu. Elegancja w każdym calu.
Spojrzał na nią, wciąż jeszcze uśmiechnięty po jakimś ciętym dowcipie
cioci Jo, jak sobie życzyła być nazywana. Niezwykłe, zielone oczy zwęziły się
lekko, lecz zabójczy uśmiech nie zniknął z jego twarzy.
Mercy nie mogła oderwać od niego wzroku. Pomyślała, że nigdy
przedtem nie spotkała kogoś o takim kolorze oczu. I o tak niewiarygodnie
długich rzęsach. A te włosy! Wiedziała ze zdjęć, że jest blondynem, teraz jednak
mogła na własne oczy przekonać się, że mają one chłodny, platynowy odcień.
Matko jedyna, jak ona mogła tak nakłamać swojemu biednemu, choremu
dziadkowi, że ten zniewalająco piękny mężczyzna jest jej mężem? Za takie
kosmiczne łgarstwo powinna się smażyć w piekle! Przecież należą do dwóch
różnych światów, on by z pewnością poślubił jakąś arystokratkę lub gwiazdę
filmową, a nie takiego kopciuszka, który zajmuje się kuchnią. Śmiechu warte!
– To moja siostra miłosierdzia, geniusz w opracowywaniu mojej diety –
oznajmiła entuzjastycznie Josephine i z roztargnieniem poprawiła perukę. Miała
ich całe mnóstwo i to najróżniejszych. Ta, którą prezentowała, stanowiła istną
burzę niesfornych loków, otaczających pulchną twarz. Bardziej pasowałaby
jakiejś piosenkarce niż kobiecie siedemdziesięcioletniej, lecz ciocia Jo kierowała
się własnym, oryginalnym gustem i nie przejmowała się obiegowymi opiniami.
Otwarta i pogodna, kochała życie, Damona, siebie, wszystkich naokoło i swoje
dwie brzuchate świnki morskie. No, może w trochę innej kolejności. – Wyobraź
sobie, że już po czterech tygodniach przebywania na jej diecie moje hormony
pracują jak czterdzieści lat temu – mrugnęła szelmowsko. – Żaden facet mi się
teraz nie oprze, sam zobaczysz.
Zabójczy uśmiech Damona przygasł nieco, gdy zauważył, że na
przyniesionej właśnie tacy znajdują się wyłącznie sałatki.
– Czy moje hormony też mają tak zwariować? Rozumiem, że pod koniec
rejsu będę śpiewał sopranem?
Spojrzał przy tym wprost na Mercy, która nagle nie była w stanie wydusić
z siebie nawet słowa. Wiedziała, że to żart, ale nie potrafiła się zdobyć na
uśmiech. Jedyne, co mogła zrobić, to patrzeć bezradnie, jak on szybko lustruje
wzrokiem jej szczupłą postać, poczynając od lekkich klapek, przez nienagannie
skrojone szorty i bluzeczkę, po wyraźnie widoczne na twarzy rumieńce.
– Ech, ty głuptasie – upomniała go ciocia Jo ze śmiechem, przerywając
chwilę niezręcznej ciszy. – Trochę soi, kiełków i innej zieleniny na pewno nie
przyniesie uszczerbku twojej męskości.
Mercy, choć niechętnie, musiała przyznać rację pani DeMorney. Nie
wyglądało na to, by cokolwiek mogło mu pod tym względem zaszkodzić...
– Ja... To znaczy, przygotuję wszystko, czego pan sobie będzie życzył.
Tradycyjne dania mięsne również – zapewniła pośpiesznie.
Damon uniósł jedną brew.
– Miło mi to słyszeć – rzucił i zwrócił się z powrotem do Josephine,
wyraźnie zapominając o obecności kogoś ze służby.
Mercy odniosła niemiłe wrażenie, jakby ją zbesztano. Jakby dano jej do
zrozumienia, że DeMorneyowie nigdy by nie zatrudnili kogoś, kto nie
spełniałby ich wszystkich wymagań. Obejdzie się więc bez jej deklaracji, bo i
tak wiadomo, że musi robić wszystko, czego się od niej zażąda. A może to był
swego rodzaju komplement? Założenie, że z pewnością jest kompetentna w
swoim zawodzie? Nie wiedziała, co o tym myśleć. Nic dziwnego, że ten
człowiek odnosi tak niebywałe sukcesy, skoro potrafi się wyrażać tak
wieloznacznie i zbijać wszystkich z tropu.
Ciocia Jo zamachała energicznie w kierunku Mercy.
– No, podejdźże do nas i poznaj mojego okropnego bratanka – musnęła
pulchną dłonią silnie zarysowaną brodę Damona. – Nie mogłam przecież
pozwolić, by odpłynął w rejs, nie zobaczywszy się ze mną – teatralnie załamała
dłonie i westchnęła rozdzierająco. – On tak rzadko się ze mną widuje, że prawie
zupełnie zapomniałam, jak wygląda.
Jak to możliwe, by ktokolwiek zapomniał, jak on wygląda? By umknęły z
pamięci męskie, zmysłowe usta, zdecydowane rysy i te cudowne włosy, które
kuszą swoją miękkością? Mercy z całej siły starała się, by te myśli nie znalazły
odzwierciedlenia w wyrazie jej twarzy. Na szczęście Damon akurat patrzył z
uśmiechem na cioteczną babkę.
– Taak? Mam uwierzyć, że wolisz, bym przesiadywał u ciebie na
kanapce, zamiast prowadzić firmę i pomnażać twoje dochody? Że bardziej ci
zależy na moim towarzystwie niż na rosnącym koncie w banku?
Jo roześmiała się głośno, odrzucając głowę do tyłu i przytrzymując
obiema dłońmi perukę.
– Trafiłeś w dziesiątkę! Ale swoją drogą nie rozumiem, kiedy znajdujesz
czas na pomnażanie moich dochodów, skoro w co drugiej gazecie widnieje
twoje zdjęcie z jakąś ślicznotką? I to za każdym razem z inną – pogroziła mu
palcem. – Właśnie o tym musimy koniecznie porozmawiać. Nie podoba mi się
twoja fatalna reputacja hulaki oraz bezlitosnego twardego szefa, który tyranizuje
cały zarząd firmy.
Siedział teraz tyłem do niej, lecz Mercy wyczuła, że przestał się
uśmiechać. Josephine DeMorney ponownie skinęła na nią.
– Chodź, moja droga, będziesz bezstronnym sędzią w naszym sporze.
Zawahała się. Ciocia Jo miewała dziwne pomysły, a ten zdecydowanie nie
był najlepszy.
– Ja...
Nie dokończyła, gdyż Damon DeMorney odwrócił się w jej stronę, a
wyraz jego twarzy dobitnie świadczył o tym, że nie życzy sobie, by go
ktokolwiek sądził, zwłaszcza szefowa kuchni.
– Proszę zostawić jedzenie, panno...
– Stewart. Mercy Stewart.
– ...panno Stewart. Z pewnością ma pani swoje obowiązki – odprawił ją z
uprzejmym, lecz chłodnym uśmiechem.
Buszująca na dywanie świnka morska fuknęła jakby z dezaprobatą. Jo
pochyliła się i poklepała ją lekko.
– Masz absolutną rację, Desi – mruknęła z rozdrażnieniem. – Zupełnie nie
wiem, co mam zrobić z tym chłopakiem – znów spojrzała na Damona. – Zdajesz
sobie przecież sprawę z tego, że większość twoich kuzynów sprzyja Claytonowi
Stringmanowi. Masz czterdzieści jeden procent udziałów firmy plus moich pięć,
ale zaczynam się zastanawiać, czy to wystarczy, byś nadal stał na czele
przedsiębiorstwa. Oczywiście Clayton, tak jak przedtem jego ojciec, jest
lojalnym współpracownikiem i nie zamierza cię wygryźć. Ale inni sami go
wybiorą, ponieważ boją się ciebie! – Tak mocno potrząsnęła głową, że peruka
zsunęła jej się na oczy. Poprawiła ją i ciągnęła dalej: – Tak, boją się. Rządzisz
nimi, jak chcesz...
– Widzę, że Clayton tobie też zrobił wykład na temat moich sposobów
działania. Ale właśnie ta zarzucana mi agresywność i nieustępliwość wraz z
doskonałością naszych produktów przyniosły firmie prawdziwy sukces.
Jo wzruszyła ramionami.
– Clayton po prostu podkreśla konieczność zachowania pewnej
ostrożności i to się zarządowi podoba. Dlatego nie lekceważ moich ostrzeżeń.
Wiem, że ty nigdy nie pytasz nikogo o radę i że jesteś samotnikiem, a wszystko
przez tę okropną sytuację rodzinną... – Przerwała, a jej twarz przybrała bolesny
wyraz. Po chwili otrząsnęła się. – Nieważne. Proszę, obiecaj chociaż, że
weźmiesz pod uwagę moje słowa i pomyślisz o bardziej tradycyjnych sposobach
zarządzania. I do licha ciężkiego, przestań gościć na okładkach brukowych
czasopism! Jeśli nie zaczniesz poświęcać więcej uwagi członkom zarządu,
zamiast różnym ślicznotkom, to po raz pierwszy w historii firmy jej szefem
zostanie ktoś spoza naszej rodziny.
Mercy szybko nakrywała do stołu, zdając sobie sprawę z tego, że ta
rozmowa nie jest przeznaczona dla jej uszu i że właściwie nie powinno jej tu
być. Zerknęła przelotnie na Damona. Wyraźnie miał trudności z hamowaniem
wybuchu gniewu.
Odwróciła wzrok, starając się zachować obojętny wyraz twarzy, ale
usłyszane przed chwilą rewelacje poruszyły ją mocno. Czyżby DeMorney mógł
lada dzień stracić swą uprzywilejowaną pozycję szefa firmy? To ciekawe. Jeśli
jej plan się powiedzie, to ona sama przy – łoży rękę do upadku Damona!
Kiedy wyprostowała się i miała wyjść, przypadkiem pochwyciła
spojrzenie zielonych oczu. Widniał w nich nawet nie tyle gniew, co furia. Mercy
z największym trudem zmusiła się do grzecznego uśmiechu.
– Czy życzą sobie państwo jeszcze czegoś? – spytała spokojnym głosem,
choć w rzeczywistości była podekscytowana i spięta.
Jej zdaniem DeMorneyowie zawdzięczali swe sukcesy i pozycję
bezlitosnemu wykorzystywaniu innych ludzi. Zasługiwali więc na to, by
wreszcie ktoś utarł im nosa i przejął kontrolę nad firmą. Całym sercem życzyła
temu komuś powodzenia!
– Na razie nie – chłodno odpowiedział Damon i ponownie zwrócił się do
cioci Jo. – Doskonale wiesz, że pod moim kierownictwem dochody firmy
wzrastały w ciągu ostatnich kilku lat. Stringman ma talent jedynie do
wykorzystywania nadarzających się sposobności, nic poza tym. Każdemu
przytakuje i przypochlebia się, od jego lizusostwa i służalczości robi mi się
niedobrze. Jeśli zajmie moje miejsce, to idę o zakład, że zrujnuje firmę w ciągu
dwóch lat i...
– Mercy, kochanie – bezceremonialnie przerwała mu starsza pani – nie
powiedziałaś nam jeszcze, jakie smakołyki dla nas dzisiaj przygotowałaś? –
Josephine najwyraźniej nie przejęła się zbytnio ani reprymendą udzieloną jej
przez Damona, ani faktem, że jedzenie nie ma nic wspólnego z omawianym
właśnie tematem.
Mercy wolałaby wymknąć się z jadalni i spokojnie przemyśleć to, czego
się tu dowiedziała, nie miała jednak wyjścia. Odwróciła się, a jej wzrok
bezwiednie powędrował ku jasnowłosemu mężczyźnie. Usta Damona zacisnęły
się w wąską kreskę, a wyraz twarzy zdradzał aż nadto wyraźnie, że nic go nie
obchodzi, co mu zostanie podane na talerzu.
– Duszone małże, przyprawione świeżymi ziołami, między innymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl pingus1.htw.pl
RENEE ROSZEL
Po co te kłamstwa
Make-Believe Marriage
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Damon, skarbie! – zawołała wylewnie Josephine DeMorney i poklepała
po ręku towarzyszącego jej mężczyznę. – Spójrz na tego aniołka, o którym tyle
ci opowiadałam... – Starsza kobieta siedziała na końcu długiego stołu w jadalni
jachtu. Miała na sobie zielony pulower, a żółte boa otaczało jej szyję. Skinęła
upierścienioną dłonią ku Mercy. – Podejdź, moja droga.
Mercy aż się potknęła z wrażenia i rzuciła niepewne spojrzenie na
nieznajomego. Nie mógł to być nikt inny, tylko słynny Damon DeMorney, szef
Panther Automotive Corporation. W rzeczywistości wyglądał jeszcze bardziej
oszałamiająco niż na zdjęciach w gazetach.
Wydawał się być zupełnym przeciwieństwem ekstrawaganckiej ciotecznej
babki. Kaszmirowy sweter w odcieniu lodowatego błękitu uwydatniał szerokie
ramiona. Włoska koszula i krawat w abstrakcyjne wzory musiały kosztować
więcej niż umundurowanie całej załogi jachtu. Ponieważ blat stołu stanowiła
tafla kryształowego szkła, Mercy mogła też dostrzec długie nogi w popielatych
spodniach i pantofle w idealnie tym samym odcieniu. Elegancja w każdym calu.
Spojrzał na nią, wciąż jeszcze uśmiechnięty po jakimś ciętym dowcipie
cioci Jo, jak sobie życzyła być nazywana. Niezwykłe, zielone oczy zwęziły się
lekko, lecz zabójczy uśmiech nie zniknął z jego twarzy.
Mercy nie mogła oderwać od niego wzroku. Pomyślała, że nigdy
przedtem nie spotkała kogoś o takim kolorze oczu. I o tak niewiarygodnie
długich rzęsach. A te włosy! Wiedziała ze zdjęć, że jest blondynem, teraz jednak
mogła na własne oczy przekonać się, że mają one chłodny, platynowy odcień.
Matko jedyna, jak ona mogła tak nakłamać swojemu biednemu, choremu
dziadkowi, że ten zniewalająco piękny mężczyzna jest jej mężem? Za takie
kosmiczne łgarstwo powinna się smażyć w piekle! Przecież należą do dwóch
różnych światów, on by z pewnością poślubił jakąś arystokratkę lub gwiazdę
filmową, a nie takiego kopciuszka, który zajmuje się kuchnią. Śmiechu warte!
– To moja siostra miłosierdzia, geniusz w opracowywaniu mojej diety –
oznajmiła entuzjastycznie Josephine i z roztargnieniem poprawiła perukę. Miała
ich całe mnóstwo i to najróżniejszych. Ta, którą prezentowała, stanowiła istną
burzę niesfornych loków, otaczających pulchną twarz. Bardziej pasowałaby
jakiejś piosenkarce niż kobiecie siedemdziesięcioletniej, lecz ciocia Jo kierowała
się własnym, oryginalnym gustem i nie przejmowała się obiegowymi opiniami.
Otwarta i pogodna, kochała życie, Damona, siebie, wszystkich naokoło i swoje
dwie brzuchate świnki morskie. No, może w trochę innej kolejności. – Wyobraź
sobie, że już po czterech tygodniach przebywania na jej diecie moje hormony
pracują jak czterdzieści lat temu – mrugnęła szelmowsko. – Żaden facet mi się
teraz nie oprze, sam zobaczysz.
Zabójczy uśmiech Damona przygasł nieco, gdy zauważył, że na
przyniesionej właśnie tacy znajdują się wyłącznie sałatki.
– Czy moje hormony też mają tak zwariować? Rozumiem, że pod koniec
rejsu będę śpiewał sopranem?
Spojrzał przy tym wprost na Mercy, która nagle nie była w stanie wydusić
z siebie nawet słowa. Wiedziała, że to żart, ale nie potrafiła się zdobyć na
uśmiech. Jedyne, co mogła zrobić, to patrzeć bezradnie, jak on szybko lustruje
wzrokiem jej szczupłą postać, poczynając od lekkich klapek, przez nienagannie
skrojone szorty i bluzeczkę, po wyraźnie widoczne na twarzy rumieńce.
– Ech, ty głuptasie – upomniała go ciocia Jo ze śmiechem, przerywając
chwilę niezręcznej ciszy. – Trochę soi, kiełków i innej zieleniny na pewno nie
przyniesie uszczerbku twojej męskości.
Mercy, choć niechętnie, musiała przyznać rację pani DeMorney. Nie
wyglądało na to, by cokolwiek mogło mu pod tym względem zaszkodzić...
– Ja... To znaczy, przygotuję wszystko, czego pan sobie będzie życzył.
Tradycyjne dania mięsne również – zapewniła pośpiesznie.
Damon uniósł jedną brew.
– Miło mi to słyszeć – rzucił i zwrócił się z powrotem do Josephine,
wyraźnie zapominając o obecności kogoś ze służby.
Mercy odniosła niemiłe wrażenie, jakby ją zbesztano. Jakby dano jej do
zrozumienia, że DeMorneyowie nigdy by nie zatrudnili kogoś, kto nie
spełniałby ich wszystkich wymagań. Obejdzie się więc bez jej deklaracji, bo i
tak wiadomo, że musi robić wszystko, czego się od niej zażąda. A może to był
swego rodzaju komplement? Założenie, że z pewnością jest kompetentna w
swoim zawodzie? Nie wiedziała, co o tym myśleć. Nic dziwnego, że ten
człowiek odnosi tak niebywałe sukcesy, skoro potrafi się wyrażać tak
wieloznacznie i zbijać wszystkich z tropu.
Ciocia Jo zamachała energicznie w kierunku Mercy.
– No, podejdźże do nas i poznaj mojego okropnego bratanka – musnęła
pulchną dłonią silnie zarysowaną brodę Damona. – Nie mogłam przecież
pozwolić, by odpłynął w rejs, nie zobaczywszy się ze mną – teatralnie załamała
dłonie i westchnęła rozdzierająco. – On tak rzadko się ze mną widuje, że prawie
zupełnie zapomniałam, jak wygląda.
Jak to możliwe, by ktokolwiek zapomniał, jak on wygląda? By umknęły z
pamięci męskie, zmysłowe usta, zdecydowane rysy i te cudowne włosy, które
kuszą swoją miękkością? Mercy z całej siły starała się, by te myśli nie znalazły
odzwierciedlenia w wyrazie jej twarzy. Na szczęście Damon akurat patrzył z
uśmiechem na cioteczną babkę.
– Taak? Mam uwierzyć, że wolisz, bym przesiadywał u ciebie na
kanapce, zamiast prowadzić firmę i pomnażać twoje dochody? Że bardziej ci
zależy na moim towarzystwie niż na rosnącym koncie w banku?
Jo roześmiała się głośno, odrzucając głowę do tyłu i przytrzymując
obiema dłońmi perukę.
– Trafiłeś w dziesiątkę! Ale swoją drogą nie rozumiem, kiedy znajdujesz
czas na pomnażanie moich dochodów, skoro w co drugiej gazecie widnieje
twoje zdjęcie z jakąś ślicznotką? I to za każdym razem z inną – pogroziła mu
palcem. – Właśnie o tym musimy koniecznie porozmawiać. Nie podoba mi się
twoja fatalna reputacja hulaki oraz bezlitosnego twardego szefa, który tyranizuje
cały zarząd firmy.
Siedział teraz tyłem do niej, lecz Mercy wyczuła, że przestał się
uśmiechać. Josephine DeMorney ponownie skinęła na nią.
– Chodź, moja droga, będziesz bezstronnym sędzią w naszym sporze.
Zawahała się. Ciocia Jo miewała dziwne pomysły, a ten zdecydowanie nie
był najlepszy.
– Ja...
Nie dokończyła, gdyż Damon DeMorney odwrócił się w jej stronę, a
wyraz jego twarzy dobitnie świadczył o tym, że nie życzy sobie, by go
ktokolwiek sądził, zwłaszcza szefowa kuchni.
– Proszę zostawić jedzenie, panno...
– Stewart. Mercy Stewart.
– ...panno Stewart. Z pewnością ma pani swoje obowiązki – odprawił ją z
uprzejmym, lecz chłodnym uśmiechem.
Buszująca na dywanie świnka morska fuknęła jakby z dezaprobatą. Jo
pochyliła się i poklepała ją lekko.
– Masz absolutną rację, Desi – mruknęła z rozdrażnieniem. – Zupełnie nie
wiem, co mam zrobić z tym chłopakiem – znów spojrzała na Damona. – Zdajesz
sobie przecież sprawę z tego, że większość twoich kuzynów sprzyja Claytonowi
Stringmanowi. Masz czterdzieści jeden procent udziałów firmy plus moich pięć,
ale zaczynam się zastanawiać, czy to wystarczy, byś nadal stał na czele
przedsiębiorstwa. Oczywiście Clayton, tak jak przedtem jego ojciec, jest
lojalnym współpracownikiem i nie zamierza cię wygryźć. Ale inni sami go
wybiorą, ponieważ boją się ciebie! – Tak mocno potrząsnęła głową, że peruka
zsunęła jej się na oczy. Poprawiła ją i ciągnęła dalej: – Tak, boją się. Rządzisz
nimi, jak chcesz...
– Widzę, że Clayton tobie też zrobił wykład na temat moich sposobów
działania. Ale właśnie ta zarzucana mi agresywność i nieustępliwość wraz z
doskonałością naszych produktów przyniosły firmie prawdziwy sukces.
Jo wzruszyła ramionami.
– Clayton po prostu podkreśla konieczność zachowania pewnej
ostrożności i to się zarządowi podoba. Dlatego nie lekceważ moich ostrzeżeń.
Wiem, że ty nigdy nie pytasz nikogo o radę i że jesteś samotnikiem, a wszystko
przez tę okropną sytuację rodzinną... – Przerwała, a jej twarz przybrała bolesny
wyraz. Po chwili otrząsnęła się. – Nieważne. Proszę, obiecaj chociaż, że
weźmiesz pod uwagę moje słowa i pomyślisz o bardziej tradycyjnych sposobach
zarządzania. I do licha ciężkiego, przestań gościć na okładkach brukowych
czasopism! Jeśli nie zaczniesz poświęcać więcej uwagi członkom zarządu,
zamiast różnym ślicznotkom, to po raz pierwszy w historii firmy jej szefem
zostanie ktoś spoza naszej rodziny.
Mercy szybko nakrywała do stołu, zdając sobie sprawę z tego, że ta
rozmowa nie jest przeznaczona dla jej uszu i że właściwie nie powinno jej tu
być. Zerknęła przelotnie na Damona. Wyraźnie miał trudności z hamowaniem
wybuchu gniewu.
Odwróciła wzrok, starając się zachować obojętny wyraz twarzy, ale
usłyszane przed chwilą rewelacje poruszyły ją mocno. Czyżby DeMorney mógł
lada dzień stracić swą uprzywilejowaną pozycję szefa firmy? To ciekawe. Jeśli
jej plan się powiedzie, to ona sama przy – łoży rękę do upadku Damona!
Kiedy wyprostowała się i miała wyjść, przypadkiem pochwyciła
spojrzenie zielonych oczu. Widniał w nich nawet nie tyle gniew, co furia. Mercy
z największym trudem zmusiła się do grzecznego uśmiechu.
– Czy życzą sobie państwo jeszcze czegoś? – spytała spokojnym głosem,
choć w rzeczywistości była podekscytowana i spięta.
Jej zdaniem DeMorneyowie zawdzięczali swe sukcesy i pozycję
bezlitosnemu wykorzystywaniu innych ludzi. Zasługiwali więc na to, by
wreszcie ktoś utarł im nosa i przejął kontrolę nad firmą. Całym sercem życzyła
temu komuś powodzenia!
– Na razie nie – chłodno odpowiedział Damon i ponownie zwrócił się do
cioci Jo. – Doskonale wiesz, że pod moim kierownictwem dochody firmy
wzrastały w ciągu ostatnich kilku lat. Stringman ma talent jedynie do
wykorzystywania nadarzających się sposobności, nic poza tym. Każdemu
przytakuje i przypochlebia się, od jego lizusostwa i służalczości robi mi się
niedobrze. Jeśli zajmie moje miejsce, to idę o zakład, że zrujnuje firmę w ciągu
dwóch lat i...
– Mercy, kochanie – bezceremonialnie przerwała mu starsza pani – nie
powiedziałaś nam jeszcze, jakie smakołyki dla nas dzisiaj przygotowałaś? –
Josephine najwyraźniej nie przejęła się zbytnio ani reprymendą udzieloną jej
przez Damona, ani faktem, że jedzenie nie ma nic wspólnego z omawianym
właśnie tematem.
Mercy wolałaby wymknąć się z jadalni i spokojnie przemyśleć to, czego
się tu dowiedziała, nie miała jednak wyjścia. Odwróciła się, a jej wzrok
bezwiednie powędrował ku jasnowłosemu mężczyźnie. Usta Damona zacisnęły
się w wąską kreskę, a wyraz twarzy zdradzał aż nadto wyraźnie, że nic go nie
obchodzi, co mu zostanie podane na talerzu.
– Duszone małże, przyprawione świeżymi ziołami, między innymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]