Romeo i Julia, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
William ShakespeareRomeo i JuliaOSOBYESKALUS - ksi��� panuj�cy w Weronie PARYS - m�ody Werone�czyk, szlachetnego rodu, krewny ksi�ciaMONTEKIO |i naczelnicy dw�ch dom�w nieprzviaznvch sobie KAPULET (STARZEC - stryjeczny brat K a p u l e t a ROMEO -syn MontekiegoMERKUCJO - krewny ksi�cia |j przy)aciele R o m e a BENWOLIO - synowiec Montekiego lTYBALT - krewny Pani Kapulet LAURENTY - ojciec franciszkanin JAN - brat z tego� zgromadzenia BALTAZAR - s�u��cy R o m e aSAMSON |j s�udzy K a p u l e t a GRZEGORZ lABRAHAM - s�u��cy MontekiegoAPTEKARZTRZECH MUZYKANT�WPA� PARYSAPIOTRDOW�DCA WARTYPANI MONTEKIO - ma��onka MontekiegoPANI KAPULET - ma��onka K a p u l e t aJULIA-c�rka Kapulet�wMARTA - mamka JuliiObywatele werone�scy, r�ne osoby p�ci obojej, licz�ce si� do przyjaci� obu dom�w, maski,stra� wojskowa i inne osoby.Rzecz odbywa si� przez wi�ksz� cz�� sztuki w Weronie, przez cze�� pi�tego aktu w Mantui.PROLOG*Dwa wielkie domy w uroczej Weronie, R�wnie s�yn�ce z bogactwa i chwa�y, Co dzie� odwieczn� zawi�� odnawia�y, Obywatelsk� krwi� broczy�y d�onie.Lecz gdy nienawi�� pier� ojc�w po�era, Fatalna mi�o�� dzieci ich jednoczy;I krwawa wojna, co z wiek�w si� toczy, W cichym ich grobie na wieki umiera.Mi�o��, kochank�w �mierci� naznaczona, W�ciek�o�� rodzic�w i wojna szalona, Zerwana p�no nad mogi�� dzieci,Przed waszym okiem na scenie przeleci. Je�li nas s�ucha� b�dziecie �askawi, B��dy obrazu ch�� nasza naprawi.AKT PIERWSZYSCENA PIERWSZAPlac publiczny. Wchodz� S a m s o n i Grzegorz uzbrojeni w tarcze i miecze.SAMSONDalipan, Grzegorzu, nie b�dziem darli pierza.GRZEGORZMa si� rozumie�, boby�my byli zdziercami.SAMSON Ale b�dziemy darli koty, jak z nami zadr�.GRZEGORZ Kto zechce zadrze� z nami, b�dzie musia� zadr�e�.SAMSONMam zwyczaj drapa� zaraz, jak mi� kto rozrucha.GRZEGORZTak, ale nie zaraz zwyk�e� si� da� rozrucha�.SAMSONTe psy z domu Montekich rozrucha� mi� mog� bardzo �atwo.GRZEGORZRozrucha� si� tyle znaczy, co ruszy� si� z miejsca; by� walecz-469Romeo i Julianym, jest to sta� nieporuszenie: pojmuj� wi�c, �e skutkiem rozruchania si� twego b�dzie - drapni�cie.SAMSONTe psy z domu Montekich rozrucha� mi� mog� tylko do stania na miejscu. B�d� jak mur dla ka�dego m�czyzny i dla ka�dej kobiety z tego domu.GRZEGORZTo w�a�nie pokazuje twoj� s�ab� stron�; mur dla nikogo niestraszny i tylko s�abi go si� trzymaj�.SAMSONPrawda, dlatego to kobiety, jako najs�absze, tul� si� zawsze do muru. Ja te� odtr�c� od muru ludzi Montekich, a kobiety Montekich przypr� do muru.GRZEGORZSp�r jest tylko mi�dzy naszymi panami i mi�dzy nami, ich lud�mi.SAMSONMniejsza mi o to; b�d� nieub�agany. Pobiwszy ludzi, wywr� w�ciek�o�� na kobietach: rze� mi�dzy nimi sprawi�.GRZEGORZ Rze� kobiet chcesz przedsi�bra�?SAMSONNie inaczej: wt�ocz� miecz w ka�d� po kolei. Wiadomo, ze si� do lw�w licz�.GRZEGORZTym lepiej, �e si� liczysz do zwierz�t; bo gdyby� si� liczy� do ryb, to by�by� pewnie sztokfiszem. We� no si� za instrument, bo oto nadchodzi dw�ch domownik�w Montekiego.Wchodz� Abraham i B a 11 a z a r SAMSONM�j giwer ju� dobyty: zaczep ich, ja stan� z tym. 470� Akt pierwszy, scena pierwsza GRZEGORZGwoli drapania?SAMSONNie b�j si�.GRZEGORZ Ja bym si� mia� ba� z twojej przyczyny!SAMSONMiejmy prawo za sob�, niech oni zaczn�.GRZEGORZMarsa im nastawi� przechodz�c; niech go sobie, jak chc�, t�umacz�.SAMSONNie jak chc�, ale jak �mi�. Ja im g�b� wykrzywi�; ha�ba im, je�li to �cierp�a.ABRAHAMSkrzywi�e� si� na nas, mo�ci panie?SAMSON Nie inaczej, skrzywi�em si�.ABRAHAMCzy na nas si� skrzywi�e�, mo�ci panie?SAMSON do Gr/egorzaB�dziemy� mieli prawo za sob�, jak powiem: tak jest?GRZEGORZNie.SAMSON do AbrahamaNie, mo�ci panie; nie skrzywi�em si� na was, tylko skrzywi�em si� tak sobie.471� Romeo; JuliaGRZEGORZdo AbrahamaZaczepki wa�� szukasz?ABRAHAMZaczepki? nie.SAMSONJe�eli jej szukasz, to jestem na wa�cine us�ugi. M�j pan tak dobry jak i wasz.ABRAHAMSAMSONNie lepszy. Niech i tak b�dzie.B e n w o l i o ukazuje si� w g��bi. GRZEGORZna stronie doSamsonaPowiedz: lepszy. Oto nadchodzi jeden z krewnych mego pana.SAMSONABRAHAMNie inaczej; lepszy. K�amiesz.SAMSONDob�d�cie miecz�w, je�li macie serca. Grzegorzu, pami�taj o swoim pchni�ciu.BENWOLIOOdst�pcie, g�upcy; schowajcie miecze do pochew. Sami nie wiecie, co robicie.Rozdziela ich swoim mieczem. Wchodzi T y b a 11.TYBALTC� to? krzy�ujesz or� z parobkami? Do mnie, Benwolio! pilnuj swego �ycia.472Akt pierwszy, scena pierwszaBENWOLIOPrzywracam tylko pok�j. W�� miecz nazad Albo wraz ze mn� rozdziel nim tych ludzi.TYBALTZ go�ym or�em pok�j? Nienawidz� Tego wyrazu, tak jak nienawidz� Szatana, wszystkich Montekich i ciebie. Bro� si�, nikczemy tch�rzu.Walcz�Nadchodzi kilku przyjaci� obu partu i miesza�a si� do zwady, wkr�tce potem wchodz� mieszczanie z pa�kamiPIERWSZY OBYWATELHola! berdysz�w! pa�ek! Dalej po nich! Precz z Montekimi, precz z Kapuletami!Wchodz� K a p ul et t Pani K a pul e t KAPULETCo to za ha�as? Podajcie mi d�ugi M�j miecz! hej!PANI K ^PULETRaczej kul�; co ci z miecza?KAPULETMiecz, m�wi�! Stary Monteki nadchodzi I szydnie swoj� kling� mi ur�ga.^thodz� Monteki i P d n i VI o n r e k i MONTEKIHa! n�dzny Kapulecie!do /on \Pu�� mi�, pani.PANIMONTfcKINie puszcz� ci� na krok, gdy wr�g przed tob�.Wchodzi K s i � 7 f 7 orszakiem473Romeo i JutoKSI���Zapami�tali, niesforni poddani, Bezcze�ciciele bratniej stali! C� to, Czy nie s�yszycie? Ludzie czy zwierz�ta, Co w�ciek�ych swoich gniew�w �ar gasicie W w�asnych �y� swoich �r�dle purpurowym:Pod kar� tortur wypu��cie natychmiast Z d�oni skrwawionych t� bro� buntownicz�* I pos�uchajcie tego, co niniejszym Wasz rozj�trzony ksi��� postanawia. Domowe starcia, z marnych s��w zrodzone Przez was, Monteki oraz Kapulecie, Trzykro� ju� spok�j miasta zak��ci�y, Tak �e powa�ni wiekiem i zas�ug� Obywatele wero�scy musieli Porzuci� swoje wygodne przybory I w stare d�onie stare uj�� miecze, By zardzewia�ym ostrzem zardzewia�e Niech�ci wasze przecina�. Je�eli Wzniecicie jeszcze kiedy� wa�� podobn�, Zam�t pokoju op�acicie �yciem. A teraz wszyscy ust�pcie niezw�ocznie. Ty, Kapulecie, p�jdziesz ze mn� razem;Ty za�, Monteki, przyjdziesz po po�udniu Na ratusz, gdzie ci dok�adnie w tym wzgl�dzie Dalsza ma wola oznajmiona b�dzie. Jeszcze raz wzywam wszystkich tu obecnych Pod kar� �mierci, aby si� rozeszli.K s i � z f z orszakiem wychodzi. Podobnie� Kapuler, Pani K. a p u l e r , l y b a 11, obywatele i s�udzy.MONTEKIKto wszcz�� t� now� zwad�? M�w, synowcze, By��e� tu wtedy, gdy si� to zacz�o?BENWOLIONieprzyjaciela naszego pacho�cy I wasi ju� si� bili, kiedym nadszed�;474Akt pierwszy, scena pierwszaDoby�em broni, aby ich rozdzieli�:Wtem wpad� szalony Tybalt, z go�ym mieczem, I harde zion�c mi w uszy wyzwanie, J�� si� wywija� nim i siec powietrze, Kt�re �wiszcza�o tylko, szydz�c z marnych Jego zamach�w. Gdy�my tak ze sob� Ci�cia i pchni�cia zamieniali, zbiegi si� Wi�kszy t�um ludzi; z obu stron walczono, A� ksi��� nadszed� i rozdzieli� wszystkich.PANIMONTEKILecz gdzie� Romeo? Widzia��e� go dzisiaj? Jak�e si� ciesz�, �e nie by� w tym starciu.BENWOLIOGodzin� pierwej, nim wspania�e s�o�ce W z�otych si� oknach wschodu ukaza�o, Troski wygna�y mi� z dala od domu W sykomorowy �w gaj, co si� ci�gnie Ku po�udniowi od naszego miasta, Tam, ju� tak rano, syn wasz si� przechadza�. Ledwiem go ujrza�, pobieg�em ku niemu;Lecz on, spostrzeg�szy mi�, skr�ci� natychmiast I w najciemniejszej ukry� si� g�stwinie. Poci�g ten jego do odosobnienia Mierz�c mym w�asnym (serce nasze bowiem Jest najczynniejsze, kiedy�my samotni), Nie przeszkadza�em mu w jego dumaniach I w inn� stron� si� uda�em, ch�tnie Stroni�c od tego, co rad mnie unika�.MONTEKINieraz o �wicie ju� go tam widziano �zami porann� mno��cego ros�, A chmury - swego oblicza chmurami. Ali�ci ledwo na najdalszym wschodzie Weso�e s�o�ce sprzed �o�a Aurory Zacz�o �ci�ga� cienist� kotar�,475On, uciekaj�c od widoku �wiat�a, Co tchu zamyka� si� w swoim pokoju;Zas�ania� okna przed jasnym dnia blaskiem I sztuczn� sobie ciemnic� utwarza�. W czarne bezdro�e dusza jego zajdzie, Je�li si� na to lekarstwo nie znajdzie.BENWOLIOSzanowny stryju, znasz�e pow�d tego?MONTEKINie znam i z niego wydoby� nie mog�.BENWOLIO Wybadywa��e� go jakim sposobem?MONTEKIWybadywa�em i sam, i przez drugich;Lecz on jedyny powiernik swych smutk�w. Tak im jest wierny, tak zamkni�ty w sobie, Od otwarto�ci wszelkiej tak daleki Jak p�czek kwiatu, co go robak gryzie, Nim �wiatu wonny sw�j kielich roztoczy� I pe�no�� swoj� rozwin�� przed s�o�cem. Gdyby�my mogli doj�� tych trosk zarodka, Nie zbrak�oby nam zaradczego �rodka.Romeo ukazuje si� w gi�bi BENWOLIOOto nadchodzi. Odst�pcie na stron�;Wyrw� mu z piersi cierpienia tajone.MONTFKIOby� w tej sprawie, co nam serce rani, M�g� by� szcz�liwszym od nas! P�jd�my, pani.Wychodz� Af o n t e k i i P a n i M o n r e k iBENWOLIODzie� dobry, bracie.476� Akt pierwszy, scena pierwsza ROMEOJeszcze� nie po�udnie?BENWOLIODziewi�ta bi�a dopiero.ROMEOJak nudnie Wlok� si� chwile. Moi� to rodzice Tak spiesznie w tamt� zboczyli ulic�?BENWOLIOTak jest. Lecz c� tak chwile twoje d�u�y?ROMEONieposiadanie tego, co je skraca.BENWOLIOMi�o�� wi�c?ROMEOBrak jej.BENWOLIOJak to? brak mi�o�ci?ROMEOBrak jej tam, sk�d bym pragn�� wzajemno�ci. BENWOLIONiesteiy! Czemu�, zdaj�c si� niebiank�, Mi�o�� jest w gruncie tak srog� tyrank�?ROMFONiestety! Czemu�, z zas�on� na skroni, Mi�o�� na o�lep zawsze cel sw�j goni! Gdzie� dzi� je�� b�dziem? Ach! By� tu podobno Jaki� sp�r? Nie m�w mi o nim, wiem wszystko. W grze tu nienawi�� wielka, lecz i mi�o��. O! wy sprzeczno�ci niepoj�te dziwa:Szorstka mi�o�ci! nienawi�ci tkliwa!477Co� narodzone z niczego! Piesz... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl pingus1.htw.pl
William ShakespeareRomeo i JuliaOSOBYESKALUS - ksi��� panuj�cy w Weronie PARYS - m�ody Werone�czyk, szlachetnego rodu, krewny ksi�ciaMONTEKIO |i naczelnicy dw�ch dom�w nieprzviaznvch sobie KAPULET (STARZEC - stryjeczny brat K a p u l e t a ROMEO -syn MontekiegoMERKUCJO - krewny ksi�cia |j przy)aciele R o m e a BENWOLIO - synowiec Montekiego lTYBALT - krewny Pani Kapulet LAURENTY - ojciec franciszkanin JAN - brat z tego� zgromadzenia BALTAZAR - s�u��cy R o m e aSAMSON |j s�udzy K a p u l e t a GRZEGORZ lABRAHAM - s�u��cy MontekiegoAPTEKARZTRZECH MUZYKANT�WPA� PARYSAPIOTRDOW�DCA WARTYPANI MONTEKIO - ma��onka MontekiegoPANI KAPULET - ma��onka K a p u l e t aJULIA-c�rka Kapulet�wMARTA - mamka JuliiObywatele werone�scy, r�ne osoby p�ci obojej, licz�ce si� do przyjaci� obu dom�w, maski,stra� wojskowa i inne osoby.Rzecz odbywa si� przez wi�ksz� cz�� sztuki w Weronie, przez cze�� pi�tego aktu w Mantui.PROLOG*Dwa wielkie domy w uroczej Weronie, R�wnie s�yn�ce z bogactwa i chwa�y, Co dzie� odwieczn� zawi�� odnawia�y, Obywatelsk� krwi� broczy�y d�onie.Lecz gdy nienawi�� pier� ojc�w po�era, Fatalna mi�o�� dzieci ich jednoczy;I krwawa wojna, co z wiek�w si� toczy, W cichym ich grobie na wieki umiera.Mi�o��, kochank�w �mierci� naznaczona, W�ciek�o�� rodzic�w i wojna szalona, Zerwana p�no nad mogi�� dzieci,Przed waszym okiem na scenie przeleci. Je�li nas s�ucha� b�dziecie �askawi, B��dy obrazu ch�� nasza naprawi.AKT PIERWSZYSCENA PIERWSZAPlac publiczny. Wchodz� S a m s o n i Grzegorz uzbrojeni w tarcze i miecze.SAMSONDalipan, Grzegorzu, nie b�dziem darli pierza.GRZEGORZMa si� rozumie�, boby�my byli zdziercami.SAMSON Ale b�dziemy darli koty, jak z nami zadr�.GRZEGORZ Kto zechce zadrze� z nami, b�dzie musia� zadr�e�.SAMSONMam zwyczaj drapa� zaraz, jak mi� kto rozrucha.GRZEGORZTak, ale nie zaraz zwyk�e� si� da� rozrucha�.SAMSONTe psy z domu Montekich rozrucha� mi� mog� bardzo �atwo.GRZEGORZRozrucha� si� tyle znaczy, co ruszy� si� z miejsca; by� walecz-469Romeo i Julianym, jest to sta� nieporuszenie: pojmuj� wi�c, �e skutkiem rozruchania si� twego b�dzie - drapni�cie.SAMSONTe psy z domu Montekich rozrucha� mi� mog� tylko do stania na miejscu. B�d� jak mur dla ka�dego m�czyzny i dla ka�dej kobiety z tego domu.GRZEGORZTo w�a�nie pokazuje twoj� s�ab� stron�; mur dla nikogo niestraszny i tylko s�abi go si� trzymaj�.SAMSONPrawda, dlatego to kobiety, jako najs�absze, tul� si� zawsze do muru. Ja te� odtr�c� od muru ludzi Montekich, a kobiety Montekich przypr� do muru.GRZEGORZSp�r jest tylko mi�dzy naszymi panami i mi�dzy nami, ich lud�mi.SAMSONMniejsza mi o to; b�d� nieub�agany. Pobiwszy ludzi, wywr� w�ciek�o�� na kobietach: rze� mi�dzy nimi sprawi�.GRZEGORZ Rze� kobiet chcesz przedsi�bra�?SAMSONNie inaczej: wt�ocz� miecz w ka�d� po kolei. Wiadomo, ze si� do lw�w licz�.GRZEGORZTym lepiej, �e si� liczysz do zwierz�t; bo gdyby� si� liczy� do ryb, to by�by� pewnie sztokfiszem. We� no si� za instrument, bo oto nadchodzi dw�ch domownik�w Montekiego.Wchodz� Abraham i B a 11 a z a r SAMSONM�j giwer ju� dobyty: zaczep ich, ja stan� z tym. 470� Akt pierwszy, scena pierwsza GRZEGORZGwoli drapania?SAMSONNie b�j si�.GRZEGORZ Ja bym si� mia� ba� z twojej przyczyny!SAMSONMiejmy prawo za sob�, niech oni zaczn�.GRZEGORZMarsa im nastawi� przechodz�c; niech go sobie, jak chc�, t�umacz�.SAMSONNie jak chc�, ale jak �mi�. Ja im g�b� wykrzywi�; ha�ba im, je�li to �cierp�a.ABRAHAMSkrzywi�e� si� na nas, mo�ci panie?SAMSON Nie inaczej, skrzywi�em si�.ABRAHAMCzy na nas si� skrzywi�e�, mo�ci panie?SAMSON do Gr/egorzaB�dziemy� mieli prawo za sob�, jak powiem: tak jest?GRZEGORZNie.SAMSON do AbrahamaNie, mo�ci panie; nie skrzywi�em si� na was, tylko skrzywi�em si� tak sobie.471� Romeo; JuliaGRZEGORZdo AbrahamaZaczepki wa�� szukasz?ABRAHAMZaczepki? nie.SAMSONJe�eli jej szukasz, to jestem na wa�cine us�ugi. M�j pan tak dobry jak i wasz.ABRAHAMSAMSONNie lepszy. Niech i tak b�dzie.B e n w o l i o ukazuje si� w g��bi. GRZEGORZna stronie doSamsonaPowiedz: lepszy. Oto nadchodzi jeden z krewnych mego pana.SAMSONABRAHAMNie inaczej; lepszy. K�amiesz.SAMSONDob�d�cie miecz�w, je�li macie serca. Grzegorzu, pami�taj o swoim pchni�ciu.BENWOLIOOdst�pcie, g�upcy; schowajcie miecze do pochew. Sami nie wiecie, co robicie.Rozdziela ich swoim mieczem. Wchodzi T y b a 11.TYBALTC� to? krzy�ujesz or� z parobkami? Do mnie, Benwolio! pilnuj swego �ycia.472Akt pierwszy, scena pierwszaBENWOLIOPrzywracam tylko pok�j. W�� miecz nazad Albo wraz ze mn� rozdziel nim tych ludzi.TYBALTZ go�ym or�em pok�j? Nienawidz� Tego wyrazu, tak jak nienawidz� Szatana, wszystkich Montekich i ciebie. Bro� si�, nikczemy tch�rzu.Walcz�Nadchodzi kilku przyjaci� obu partu i miesza�a si� do zwady, wkr�tce potem wchodz� mieszczanie z pa�kamiPIERWSZY OBYWATELHola! berdysz�w! pa�ek! Dalej po nich! Precz z Montekimi, precz z Kapuletami!Wchodz� K a p ul et t Pani K a pul e t KAPULETCo to za ha�as? Podajcie mi d�ugi M�j miecz! hej!PANI K ^PULETRaczej kul�; co ci z miecza?KAPULETMiecz, m�wi�! Stary Monteki nadchodzi I szydnie swoj� kling� mi ur�ga.^thodz� Monteki i P d n i VI o n r e k i MONTEKIHa! n�dzny Kapulecie!do /on \Pu�� mi�, pani.PANIMONTfcKINie puszcz� ci� na krok, gdy wr�g przed tob�.Wchodzi K s i � 7 f 7 orszakiem473Romeo i JutoKSI���Zapami�tali, niesforni poddani, Bezcze�ciciele bratniej stali! C� to, Czy nie s�yszycie? Ludzie czy zwierz�ta, Co w�ciek�ych swoich gniew�w �ar gasicie W w�asnych �y� swoich �r�dle purpurowym:Pod kar� tortur wypu��cie natychmiast Z d�oni skrwawionych t� bro� buntownicz�* I pos�uchajcie tego, co niniejszym Wasz rozj�trzony ksi��� postanawia. Domowe starcia, z marnych s��w zrodzone Przez was, Monteki oraz Kapulecie, Trzykro� ju� spok�j miasta zak��ci�y, Tak �e powa�ni wiekiem i zas�ug� Obywatele wero�scy musieli Porzuci� swoje wygodne przybory I w stare d�onie stare uj�� miecze, By zardzewia�ym ostrzem zardzewia�e Niech�ci wasze przecina�. Je�eli Wzniecicie jeszcze kiedy� wa�� podobn�, Zam�t pokoju op�acicie �yciem. A teraz wszyscy ust�pcie niezw�ocznie. Ty, Kapulecie, p�jdziesz ze mn� razem;Ty za�, Monteki, przyjdziesz po po�udniu Na ratusz, gdzie ci dok�adnie w tym wzgl�dzie Dalsza ma wola oznajmiona b�dzie. Jeszcze raz wzywam wszystkich tu obecnych Pod kar� �mierci, aby si� rozeszli.K s i � z f z orszakiem wychodzi. Podobnie� Kapuler, Pani K. a p u l e r , l y b a 11, obywatele i s�udzy.MONTEKIKto wszcz�� t� now� zwad�? M�w, synowcze, By��e� tu wtedy, gdy si� to zacz�o?BENWOLIONieprzyjaciela naszego pacho�cy I wasi ju� si� bili, kiedym nadszed�;474Akt pierwszy, scena pierwszaDoby�em broni, aby ich rozdzieli�:Wtem wpad� szalony Tybalt, z go�ym mieczem, I harde zion�c mi w uszy wyzwanie, J�� si� wywija� nim i siec powietrze, Kt�re �wiszcza�o tylko, szydz�c z marnych Jego zamach�w. Gdy�my tak ze sob� Ci�cia i pchni�cia zamieniali, zbiegi si� Wi�kszy t�um ludzi; z obu stron walczono, A� ksi��� nadszed� i rozdzieli� wszystkich.PANIMONTEKILecz gdzie� Romeo? Widzia��e� go dzisiaj? Jak�e si� ciesz�, �e nie by� w tym starciu.BENWOLIOGodzin� pierwej, nim wspania�e s�o�ce W z�otych si� oknach wschodu ukaza�o, Troski wygna�y mi� z dala od domu W sykomorowy �w gaj, co si� ci�gnie Ku po�udniowi od naszego miasta, Tam, ju� tak rano, syn wasz si� przechadza�. Ledwiem go ujrza�, pobieg�em ku niemu;Lecz on, spostrzeg�szy mi�, skr�ci� natychmiast I w najciemniejszej ukry� si� g�stwinie. Poci�g ten jego do odosobnienia Mierz�c mym w�asnym (serce nasze bowiem Jest najczynniejsze, kiedy�my samotni), Nie przeszkadza�em mu w jego dumaniach I w inn� stron� si� uda�em, ch�tnie Stroni�c od tego, co rad mnie unika�.MONTEKINieraz o �wicie ju� go tam widziano �zami porann� mno��cego ros�, A chmury - swego oblicza chmurami. Ali�ci ledwo na najdalszym wschodzie Weso�e s�o�ce sprzed �o�a Aurory Zacz�o �ci�ga� cienist� kotar�,475On, uciekaj�c od widoku �wiat�a, Co tchu zamyka� si� w swoim pokoju;Zas�ania� okna przed jasnym dnia blaskiem I sztuczn� sobie ciemnic� utwarza�. W czarne bezdro�e dusza jego zajdzie, Je�li si� na to lekarstwo nie znajdzie.BENWOLIOSzanowny stryju, znasz�e pow�d tego?MONTEKINie znam i z niego wydoby� nie mog�.BENWOLIO Wybadywa��e� go jakim sposobem?MONTEKIWybadywa�em i sam, i przez drugich;Lecz on jedyny powiernik swych smutk�w. Tak im jest wierny, tak zamkni�ty w sobie, Od otwarto�ci wszelkiej tak daleki Jak p�czek kwiatu, co go robak gryzie, Nim �wiatu wonny sw�j kielich roztoczy� I pe�no�� swoj� rozwin�� przed s�o�cem. Gdyby�my mogli doj�� tych trosk zarodka, Nie zbrak�oby nam zaradczego �rodka.Romeo ukazuje si� w gi�bi BENWOLIOOto nadchodzi. Odst�pcie na stron�;Wyrw� mu z piersi cierpienia tajone.MONTFKIOby� w tej sprawie, co nam serce rani, M�g� by� szcz�liwszym od nas! P�jd�my, pani.Wychodz� Af o n t e k i i P a n i M o n r e k iBENWOLIODzie� dobry, bracie.476� Akt pierwszy, scena pierwsza ROMEOJeszcze� nie po�udnie?BENWOLIODziewi�ta bi�a dopiero.ROMEOJak nudnie Wlok� si� chwile. Moi� to rodzice Tak spiesznie w tamt� zboczyli ulic�?BENWOLIOTak jest. Lecz c� tak chwile twoje d�u�y?ROMEONieposiadanie tego, co je skraca.BENWOLIOMi�o�� wi�c?ROMEOBrak jej.BENWOLIOJak to? brak mi�o�ci?ROMEOBrak jej tam, sk�d bym pragn�� wzajemno�ci. BENWOLIONiesteiy! Czemu�, zdaj�c si� niebiank�, Mi�o�� jest w gruncie tak srog� tyrank�?ROMFONiestety! Czemu�, z zas�on� na skroni, Mi�o�� na o�lep zawsze cel sw�j goni! Gdzie� dzi� je�� b�dziem? Ach! By� tu podobno Jaki� sp�r? Nie m�w mi o nim, wiem wszystko. W grze tu nienawi�� wielka, lecz i mi�o��. O! wy sprzeczno�ci niepoj�te dziwa:Szorstka mi�o�ci! nienawi�ci tkliwa!477Co� narodzone z niczego! Piesz... [ Pobierz całość w formacie PDF ]