Romantyczna jesień - 03 - Rainville Rita - Jak wędrowny ptak, Harlequin, Mini serie, Romantyczna jesień (12 z 12)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
RITA RAINVILLE
Jak wędrowny ptak
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- No, ładnie! -jęknęła z rezygnacją. Nadchodzące
kłopoty wyczuwała natychmiast. Nikt w maleńkim
miasteczku Prudence w stanie Kansas nie potrafił tego
lepiej niż ona i ani upływ czasu, ani przebyte setki
kilometrów nie zdołały osłabić jej umiejętności. Na
wet na tej zapomnianej przez Boga i ludzi, kamienistej
drodze wijącej się wśród gór północno-zachodniej Ari
zony wystarczyło jedno spojrzenie, by Stacy Sullivan
zrozumiała, że zbliża się nieszczęście.
Z piskiem i chrzęstem opon, z ogłuszającym ry
kiem silnika tuż obok jej popsutego auta zatrzymała
się wielka ciężarówka. Pokryta grubą warstwą czer
wonego kurzu i błota wyglądała wrogo i groźnie. Po
dobnie jak człowiek, który wyskoczył z szoferki i
z hukiem zatrzasnął drzwiczki.
Był potężnym mężczyzną. Szeroki w ramionach,
wąski w biodrach, ubrany w wytarte dżinsy, poruszał
się z gracją i szybkością drapieżnika. Nie dopięta ko
szula z wysoko podwiniętymi rękawami nie zasłaniała
zbyt wiele. Miał spaloną na brąz skórę i mnóstwo
ciemnych włosów wystających spod koszuli i szero-
6
JAK WĘDROWNY PTAK
kiego ronda kapelusza. Kilkoma szybkimi krokami
zbliżył się do niej.
Tłumiąc rozpaczliwy jęk, Stacy przymknęła oczy
ukryte za ciemnymi szkłami okularów przeciwsłone
cznych. Gdyby była tu ciotka Tabby, bez wątpienia
westchnęłaby znad ulubionej gazety: „Ach, cóż za
przystojny młodzieniec!" I miałaby rację. Wbrew sa
mej sobie Stacy musiała przyznać, że naprawdę był
przystojny.
Wolno wykonała głęboki wdech, gorączkowo
usiłując przypomnieć sobie instrukcje wyczytane
w kupionej niedawno książce o technikach medyta
cji. Czuła, że potrzebna jej będzie każda dostępna po
moc.
Znowu odetchnęła głęboko i powoli wypuszczała
powietrze, licząc do pięciu. Doliczyła ledwie do
trzech, gdy usłyszała:
- Co pani, do diabła, wyrabia?!
Niski, dźwięczny głos nieznajomego wibrował
zniecierpliwieniem. Najpierw pomyślała, że zaskoczył
go widok jej osoby, siedzącej ze skrzyżowanymi no
gami na masce czerwonego, lśniącego nowością sa
mochodu. Szybko jednak uznała, że nie ma to dla
niego żadnego znaczenia.
Olbrzym przerażał ją i onieśmielał. Miała ochotę
krzyczeć ze strachu. Na szczęście Long John,
zaprzyjaźniony kierowca ciężarówki, z którym roz
mawiała przez CB-radio, gdy jej auto się popsuło, dość
JAK WĘDROWNY PTAK
7
szczegółowo opisał zarówno ciężarówkę, jak i czło
wieka, który przyjedzie nią, by jej pomóc.
- Ty jesteś Gibraltar, prawda? - Uśmiechnęła się
niepewnie. Jego radiowy pseudonim był wyjątkowo
trafny. Naprawdę wyglądał jak potężna skała.
- A ty Tumbleweed - stwierdził raczej, niż spytał
z rezygnacją w głosie.
Skinęła głową.
- Co ty robisz, do diabła?! Czemu tam siedzisz?
- spytał ponownie.
- Tutaj? - Klepnęła w blachę, unosząc brwi ze
zdziwienia. - Medytuję. Nie wiedziałam przecież, jak
długo przyjdzie mi tu czekać, więc postanowiłam zre
laksować się trochę na świeżym powietrzu.
Co prawda nie potrafiła jeszcze osiągnąć absolutnej
koncentracji, ale przecież tylko nieustanny trening jest
drogą do odniesienia sukcesu. Tak przynajmniej napi
sano na pierwszych stronach jej nowej książki. Tylko
tyle dotąd przeczytała, ale o tym nie musiała mu mó
wić. Awaria samochodu pośrodku pustej drogi jest
równie dobrą okazją do ćwiczeń, jak każda inna.
Poza tym przypomniała sobie z miłym dreszczy
kiem, że medytacje to tylko jedno z zajęć, jakim bę
dzie oddawać się w swoim nowym, fascynującym ży
ciu w Kalifornii. Im bliżej była realizacji tych zamie
rzeń, tym bardziej oddalała się od statecznej i nudnej
egzystencji, którą wiodła panna Sullivan z Prudence
w stanie Kansas.
8
JAK WĘDROWNY PTAK
- Czy dobrze zrozumiałem? - Olbrzym Gibraltar
przyglądał się jej ze zgrozą. - Siedzisz tutaj, w samo
południe, w pełnym lipcowym słońcu, bez kapelusza
i relaksujesz się?
Skinęła głową energicznie. Kosmyk włosów mus
nął jej policzek i powrócił na miejsce. Nie minęły
nawet dwa tygodnie, jak zamieniła puszyste, długie
włosy na krótką, przypominającą brązowy hełm fry
zurę. Jeszcze jeden element przeszłości, który pozo
stawiła w Prudence.
- Młoda damo! - zawołał. - Słońce świeci tutaj
mocno jak na pustyni. Nabawisz się udaru słoneczne
go. - Spojrzał na bezchmurne niebo. -I bardzo pręd
ko szlag cię trafi.
Uśmiechnęła się doń ponownie. W końcu jednak
przyjechał tutaj, by jej pomóc.
- Nazywam się Stacy Sullivan. Nie jestem żadną
damą i... bardzo dziękuję za pomoc.
- Evan McClain. Mów mi Mac. - Nie zwracają-
cu wagi na jej wyciągniętą do powitania rękę, chwy
cił ją wielkimi dłońmi w pasie i uniósł do góry jak
piórko.
- Panie Mc... - sapnęła ze złością, wspierając się
na jego ramionach.
- Mac.
- Dobrze, Mac. Postaw mnie... -Jej drobne stopy
w lekkich sandałkach zabawnie wyglądały przy wiel
kich, zdartych buciorach Maca. Nosił kowbojskie buty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl pingus1.htw.pl
RITA RAINVILLE
Jak wędrowny ptak
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- No, ładnie! -jęknęła z rezygnacją. Nadchodzące
kłopoty wyczuwała natychmiast. Nikt w maleńkim
miasteczku Prudence w stanie Kansas nie potrafił tego
lepiej niż ona i ani upływ czasu, ani przebyte setki
kilometrów nie zdołały osłabić jej umiejętności. Na
wet na tej zapomnianej przez Boga i ludzi, kamienistej
drodze wijącej się wśród gór północno-zachodniej Ari
zony wystarczyło jedno spojrzenie, by Stacy Sullivan
zrozumiała, że zbliża się nieszczęście.
Z piskiem i chrzęstem opon, z ogłuszającym ry
kiem silnika tuż obok jej popsutego auta zatrzymała
się wielka ciężarówka. Pokryta grubą warstwą czer
wonego kurzu i błota wyglądała wrogo i groźnie. Po
dobnie jak człowiek, który wyskoczył z szoferki i
z hukiem zatrzasnął drzwiczki.
Był potężnym mężczyzną. Szeroki w ramionach,
wąski w biodrach, ubrany w wytarte dżinsy, poruszał
się z gracją i szybkością drapieżnika. Nie dopięta ko
szula z wysoko podwiniętymi rękawami nie zasłaniała
zbyt wiele. Miał spaloną na brąz skórę i mnóstwo
ciemnych włosów wystających spod koszuli i szero-
6
JAK WĘDROWNY PTAK
kiego ronda kapelusza. Kilkoma szybkimi krokami
zbliżył się do niej.
Tłumiąc rozpaczliwy jęk, Stacy przymknęła oczy
ukryte za ciemnymi szkłami okularów przeciwsłone
cznych. Gdyby była tu ciotka Tabby, bez wątpienia
westchnęłaby znad ulubionej gazety: „Ach, cóż za
przystojny młodzieniec!" I miałaby rację. Wbrew sa
mej sobie Stacy musiała przyznać, że naprawdę był
przystojny.
Wolno wykonała głęboki wdech, gorączkowo
usiłując przypomnieć sobie instrukcje wyczytane
w kupionej niedawno książce o technikach medyta
cji. Czuła, że potrzebna jej będzie każda dostępna po
moc.
Znowu odetchnęła głęboko i powoli wypuszczała
powietrze, licząc do pięciu. Doliczyła ledwie do
trzech, gdy usłyszała:
- Co pani, do diabła, wyrabia?!
Niski, dźwięczny głos nieznajomego wibrował
zniecierpliwieniem. Najpierw pomyślała, że zaskoczył
go widok jej osoby, siedzącej ze skrzyżowanymi no
gami na masce czerwonego, lśniącego nowością sa
mochodu. Szybko jednak uznała, że nie ma to dla
niego żadnego znaczenia.
Olbrzym przerażał ją i onieśmielał. Miała ochotę
krzyczeć ze strachu. Na szczęście Long John,
zaprzyjaźniony kierowca ciężarówki, z którym roz
mawiała przez CB-radio, gdy jej auto się popsuło, dość
JAK WĘDROWNY PTAK
7
szczegółowo opisał zarówno ciężarówkę, jak i czło
wieka, który przyjedzie nią, by jej pomóc.
- Ty jesteś Gibraltar, prawda? - Uśmiechnęła się
niepewnie. Jego radiowy pseudonim był wyjątkowo
trafny. Naprawdę wyglądał jak potężna skała.
- A ty Tumbleweed - stwierdził raczej, niż spytał
z rezygnacją w głosie.
Skinęła głową.
- Co ty robisz, do diabła?! Czemu tam siedzisz?
- spytał ponownie.
- Tutaj? - Klepnęła w blachę, unosząc brwi ze
zdziwienia. - Medytuję. Nie wiedziałam przecież, jak
długo przyjdzie mi tu czekać, więc postanowiłam zre
laksować się trochę na świeżym powietrzu.
Co prawda nie potrafiła jeszcze osiągnąć absolutnej
koncentracji, ale przecież tylko nieustanny trening jest
drogą do odniesienia sukcesu. Tak przynajmniej napi
sano na pierwszych stronach jej nowej książki. Tylko
tyle dotąd przeczytała, ale o tym nie musiała mu mó
wić. Awaria samochodu pośrodku pustej drogi jest
równie dobrą okazją do ćwiczeń, jak każda inna.
Poza tym przypomniała sobie z miłym dreszczy
kiem, że medytacje to tylko jedno z zajęć, jakim bę
dzie oddawać się w swoim nowym, fascynującym ży
ciu w Kalifornii. Im bliżej była realizacji tych zamie
rzeń, tym bardziej oddalała się od statecznej i nudnej
egzystencji, którą wiodła panna Sullivan z Prudence
w stanie Kansas.
8
JAK WĘDROWNY PTAK
- Czy dobrze zrozumiałem? - Olbrzym Gibraltar
przyglądał się jej ze zgrozą. - Siedzisz tutaj, w samo
południe, w pełnym lipcowym słońcu, bez kapelusza
i relaksujesz się?
Skinęła głową energicznie. Kosmyk włosów mus
nął jej policzek i powrócił na miejsce. Nie minęły
nawet dwa tygodnie, jak zamieniła puszyste, długie
włosy na krótką, przypominającą brązowy hełm fry
zurę. Jeszcze jeden element przeszłości, który pozo
stawiła w Prudence.
- Młoda damo! - zawołał. - Słońce świeci tutaj
mocno jak na pustyni. Nabawisz się udaru słoneczne
go. - Spojrzał na bezchmurne niebo. -I bardzo pręd
ko szlag cię trafi.
Uśmiechnęła się doń ponownie. W końcu jednak
przyjechał tutaj, by jej pomóc.
- Nazywam się Stacy Sullivan. Nie jestem żadną
damą i... bardzo dziękuję za pomoc.
- Evan McClain. Mów mi Mac. - Nie zwracają-
cu wagi na jej wyciągniętą do powitania rękę, chwy
cił ją wielkimi dłońmi w pasie i uniósł do góry jak
piórko.
- Panie Mc... - sapnęła ze złością, wspierając się
na jego ramionach.
- Mac.
- Dobrze, Mac. Postaw mnie... -Jej drobne stopy
w lekkich sandałkach zabawnie wyglądały przy wiel
kich, zdartych buciorach Maca. Nosił kowbojskie buty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]