Rodzina Benedictów 01 - Kane, E-BOOK, B(557), Blake Jennifer(24)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JENNIFER BLAKE
Kane
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Regina Dalton odzyskała przytomność w chwili, gdy za­
trzasnęło się wieko trumny.
Ciemność spowijała ją jak dławiący koc. Nie przenikał tu
najmniejszy promyk światła. W stęchłym powietrzu unosił się
zapach zastałego kurzu i starego aksamitu. Boczne ścianki za­
pewne się zwężały, bo czuła, że jej lewe ramię przylega do
obitego materią drewna, a prawe jest wciśnięte pod napierające
na nią twarde ciało.
Ciepłe ciało!
Ogarnęła ją groza. Z trudem łapiąc powietrze, gwałtownie
podniosła wolną rękę. Namacała drewno obite tkaniną, ciężkie,
nieustępliwe.
Uwięziono ją w zabytkowej trumnie, którą zaledwie przed
małą chwilą oglądała we frontowym salonie starego luizjań-
skiego dworu. Trumna stała na postumencie okrytym aksami­
tem w kolorze wina, jej wypolerowane orzechowe powierzch­
nie i antyczne brązowe okucia połyskiwały w promieniach go­
rącego letniego słońca, wpadających przez wysokie okna. Ta
trumna ją zafascynowała, przyciągnęła do siebie.
A teraz była w niej uwięziona. I to nie sama.
- Niespodzianka, skarbie.
Głęboki, melodyjny głos i ciepły oddech, który poczuła na
skroni, przyprawiły ją o dreszcz. Odczuła jednocześnie ulgę
6
KANE Jennifer Blake
i nowy przypływ trwogi. Mężczyzna, który leżał przyciśnięty
do niej, był żywy. I chyba musiał mieć bezpośredni związek
z jej uwięzieniem.
- Kim... - zaczęła pytać, ale zaraz przerwała, bo zęby jej
głośno szczękały.
- Nie jest ważne, kim ja jestem - odparł mężczyzna. -
Liczy się to, kim jest pani. To, i co właściwie pani robi
w Hallowed Ground.
Hallowed Ground, Poświęcona Ziemia, tak nazywał się ten
stary dwór o białych kolumnach, jak ją poinformował pan
Crompton, witając przy drzwiach. I nazwa doskonale pasowała
do budowli, która od wielu lat służyła jako dom pogrzebowy
i siedziba rodzinna.
Regina pamiętała mętnie, jakby przez sen, że pozostawiono
ją samą na kilka minut w salonie, w którym przyjął ją Lewis
Crompton, gospodarz i właściciel tego starego domostwa. Za­
chwyciły ją wdzięczne proporcje pokoju i aura ponadczaso­
wego komfortu, jak we wszystkim, co antyczne. Wstała i za­
częła się przechadzać, oglądać urocze, choć przyblakłe sztychy
na ścianach i oryginalne bibeloty tłoczące się na każdej płaskiej
powierzchni.
Zatrzymała się przy ciężkich, niedomkniętych zasuwanych
drzwiach, prowadzących do następnego pokoju i przez szparę
zajrzała do środka. Jej uwagę przyciągnęła trumna wystawiona
na pokaz w otoczeniu pokrytych brokatelą salonowych krze­
sełek i stolików, na których stały woskowe kwiaty i żałobne
ozdoby zrobione z ludzkich włosów, osłonięte szklanymi klo­
szami. Zaintrygowana osobliwością tego widoku, otworzyła
trochę szerzej drzwi i weszła do pokoju.
Odniosła wrażenie, że coś plącze jej się pod nogami. Gdy
KANE Jennifer Blake
7
spróbowała to ominąć, tłuste, kosmate stworzenie głośno za­
protestowało. Regina potknęła się i upadła. W prawej skroni
poczuła nagły ból, po czym ogarnął ją szary, rozświetlony
gwiazdami mrok.
- Zadałem pani pytanie - odezwał się mężczyzna i jego
głos zabrzmiał ostrzej.
- Chodzi o interes. Jestem tu w interesach. - Z trudnością
wykrztusiła słowa z zaciśniętego gardła. Brakowało jej tchu,
nie mogła wciągnąć w płuca wystarczającej ilości powietrza.
- A cóż to za interesy?
- Nie sądzę, by mogło to pana obchodzić. Kimkolwiek pan
jest. - Niewątpliwie nie był to Lewis Crompton. Był młodszy,
nie znała go.
- I owszem, obchodzi mnie.
Narastała w niej wściekła desperacja, uniemożliwiająca
myślenie. Do pewnego stopnia wywoływało ją zamknięcie
w ciasnej przestrzeni, czego od lat nie mogła znieść. I jeszcze
ta krępująca pozycja - leżała przyciśnięta całym ciałem do tego
mężczyzny i niemal pod nim. Była w pełni świadoma jego
przeważającej siły i wagi, czuła zapach świeżo wykrochmalo­
nej bawełny, cytrusowego płynu po goleniu i rozgrzanego mę­
skiego ciała. Oddychanie utrudniało również muskularne ramię
spoczywające na jej klatce piersiowej.
- No więc? - padło obcesowe pytanie. Pobrzmiewało
w nim groźne zniecierpliwienie.
- Ja... przyjechałam zobaczyć się z panem Cromptonem
- odparła pospiesznie.
- Pan Crompton jest starszym panem, zbyt uprzejmym, by
troszczyć się o własne dobro, i na dodatek bardzo łatwo da­
jącym się czarować pięknej kobiecie. Ja taki nie jestem.
8
KANE Jennifer Blake
Starał się ją przestraszyć. To odkrycie sprowokowało ją do kpiny.
- Moje gratulacje! Jednak ponieważ nie próbuję nikogo
czarować, proszę natychmiast mnie stąd wypuścić.
- Nie ma mowy!
- Dlaczego? - zapytała. - Dlaczego pan to robi?
- Chcę się dowiedzieć pewnych rzeczy. A to chyba dobra
metoda, by to osiągnąć.
Zwilżyła wargi, zastanawiając się gorączkowo, jak odzy­
skać wolność.
- Gdzie jest pan Crompton?
- Nie liczyłbym na to, że pospieszy pani na ratunek. Przez
jakiś czas go nie będzie.
- To pan spowodował, że odwołano go w środku naszej
rozmowy, prawda?
- Chce mi pani wmówić, że po prostu rozmawialiście? -
Przesunął rękę spomiędzy jej piersi na miejsce bezpośrednio
nad sercem, tłukącym się w klatce piersiowej.
Z wysiłkiem zaczerpnęła powietrza i ścisnęła mu nadgar­
stek, próbując odsunąć jego rękę, ale ta ani drgnęła.
- Jeśli panu chodzi o biżuterię, to jest w drugim pokoju.
Niech ją pan sobie weźmie i odejdzie - powiedziała zdrętwia­
łymi wargami.
Jego śmiech był oschły i pełen ironii.
- Zabawne usłyszeć coś takiego od pani.
- Nie mam pojęcia, o co panu chodzi.
- Kradzież to chyba raczej pani specjalność, a nie moja.
Widziałem, jak grzebała pani w biżuterii, szacując wartość każ­
dego granatu i każdej perły.
- Widział pan? - Szeroko otwartymi oczami wpatrywała
się w ciemność.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pingus1.htw.pl