Roberts Nora - Ostatnia uczciwa kobieta, Biblioteka, KSIĄŻKI NIEPOUKŁADANE, Książki, Roberts Nora

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
N
ORA
R
OBERTS
OSTATNIA UCZCIWA
KOBIETA
PROLOG
- Może pani krzyczeć, jeśli to pani pomoże. Oddech miała przyspieszony,
urywany. Pot spływał jej z czoła, rękami mocno chwyciła się za poręcze.
- Molly O'Hurley nie wita swych dzieci na tym świecie krzykiem - odparła.
Była dość drobnej budowy, lecz głos miała donośny. Jego melodyjne dźwięki
dotarły do odległych zakątków dużej sali porodowej. Zaledwie przed paroma
minutami przywiózł ją tu mąż, w ostatnim stadium porodu. Nie było czasu na
przygotowanie ani na potrzymanie za rękę i słowa pociechy. Lekarz dyżurny tylko
na nią spojrzał i w ubraniu kazał natychmiast wwieźć na salę.
Większość kobiet na jej miejscu by się bała. W nieznanym mieście, wśród
obcych, zdana wraz ze spieszącym się na ten świat maleństwem całkowicie na ich
łaskę. Ona też czuła strach, ale za nic by się do tego nie przyznała.
- Twarda z pani kobita, co? - Położnik dał znak pielęgniarce, by otarła jej czoło.
W sali było wyjątkowo duszno i gorąco.
- Wszyscy O'Hurleyowie są twardzi - zdołała odpowiedzieć, choć prawdę
mówiąc, miała ochotę krzyczeć. Ból był nie do wytrzymania. Dziecko rodziło się
wcześniej niż powinno. Oby nie za wcześnie. Skurcze były tak częste, że odbierała
je jako jeden wielki ból.
- Gdyby pani pociąg spóźnił się o te pięć minut, urodziłaby pani w przedziale. No,
jeszcze niech pani trochę pooddycha.
Przeklęła go z wprawą, jakiej nabyła w ciągu siedmiu lat życia ze swym
Francisem, i kolejnych siedmiu lat występów w klubach ponurych miasteczek od
Los Angeles w Kalifornii po góry Catskills w stanie Nowy Jork. Lekarz uśmiechnął
się tylko i patrzył, jak posłusznie wypełnia jego polecenie.
- No, dość, wystarczy. Teraz niech pani prze. Raz, a dobrze.
- Już ja panu pokażę! - wystękała, lecz zastosowała się do jego polecenia. Po
chwili w sali porodowej rozległ się cichy płacz maleństwa.
- Dziewczynka.
Opadła na poduszki, z oczu popłynęły jej łzy.
Dziewczynka. Udało się. Francis będzie dumny.
- Nawet nie musiałem dawać jej klapsa - zauważył lekarz. - Nieduża, ale
zgrabniutka.
- Pewnie. A te płuca! Taki głos bez mikrofonu dotrze do najdalszych rzędów.
Parę tygodni przed czasem, ale... O Boże!
Kiedy jej ciało przeszył ból, Molly aż usiadła.
- Proszę ją wziąć. - Lekarz podał maleństwo pielęgniarce, a drugiej kazał chwycić
Molly za ramiona. - Zdaje się, że pani córka ma towarzystwo.
- Jeszcze jedno? - Mimo bólu Molly udało się uśmiechnąć, i to wcale nie
histerycznie. - A niech cię, Frank. Zawsze wykręcisz mi jakiś numer.
Spacerujący sprężystym krokiem po poczekalni mężczyzna po raz piąty w ciągu
ostatnich trzech minut spojrzał na zegarek. Siedzenie nie było w jego stylu. Jeśli
akurat nie tańczył, to przynajmniej chodził. Był szczupły i energiczny, o
optymistycznym spojrzeniu. Od czasu do czasu gładził po głowie siedzącego na
krześle chłopczyka.
- Trace, twój braciszek albo siostrzyczka jest już pewnie na tym świecie. Na
pewno zaraz ktoś tu do nas wyjdzie.
- Jestem zmęczony, tato.
- Zmęczony? - Mężczyzna roześmiał się i chwycił synka w ramiona. - Nie czas
teraz na sen, chłopcze. To ważna chwila. Rodzi się kolejny O' Hurley. Mamy
premierę.
Trace oparł głowę o ramię ojca.
- Nie zdążyliśmy do teatru.
- Nie szkodzi. To nie ostatni nasz wieczór.
Właściwie tylko przez chwilę żałował odwołanego występu. Przecież nawet w
Duluth są jakieś kluby. Zanim znów ruszą w drogę, może uda im się raz czy dwa
gdzieś wystąpić. Urodził się, by bawić ludzi, śpiewać i tańczyć, i dziękował
gwiazdom, że Molly jest taka sama. To prawda, że nie zarabiają wiele w ciągłym
objeździe po drugorzędnych zadymionych knajpkach, ale przyjdzie jeszcze ich czas.
- Zanim się zorientujesz, zobaczysz plakaty Wielkiej Czwórki O'Hurleyów. Nikt
nas nie powstrzyma.
- Nikt nas nie powstrzyma - powtórzył jak echo chłopczyk to, co słyszał chyba
codziennie.
- Pan O'Hurley?
Frank przystanął. Objął mocniej synka i spojrzał na lekarza. Był przecież tylko
mężczyzną i zupełnie nie znał się na porodach.
- Tak, to ja. - W gardle mu zaschło, chyba nawet się jąkał. - Jak Molly? Co z nią?
- Pańska żona to wspaniała kobieta – uśmiechnął się lekarz.
Frank z pełną radości ulgą aż pocałował synka.
- Słyszałeś, chłopcze? Twoja mama jest super. A dziecko? Wiem, że trochę się
pospieszyło, ale jak ono?
- Silne i piękne - zaczął lekarz. - Każde z nich.
- Silne i piękne. - Frank nie posiadał się z radości.
- Molly wie, jak rodzić dzieci. Czasem może myli krok, ale zawsze wychodzi
zwycięsko. Czyż to nie... - Urwał i dopiero teraz popatrzył na uśmiechniętego od
ucha do ucha lekarza. - Każde z nich?
- To pański syn?
- Tak, to Trace. Co to znaczy: każde z nich?
- Panie O'Hurley, pański syn ma trzy siostry.
- Trzy... - Nie wypuszczając Trace'a z objęć,
Frank opadł na krzesło. Jego nogi tancerza tym razem go zawiodły. - Trzy. Trzy
naraz?
- W odstępie kilku minut, ale w sumie trzy. Przez chwilę siedział bez słowa. Trzy.
A on nie wie dział nawet, czy uda im się wykarmić jedno. Trzy. Same dziewczynki.
Kiedy wreszcie doszedł do siebie, wybuchnął śmiechem. Los przyniósł mu w darze
trzy córki. Francis O'Hurley nigdy nie przeklinał losu, lecz ze spokojem przyjmował
wszystko, co mu przynosił.
- Słyszałeś, synu? Nasza mamusia za tymi drzwiami sprokurowała trojaczki. Trzy
dziewczynki w cenie jednej. A ja zawsze lubiłem dobre okazje. - Frank zerwał się
na nogi i mocno uścisnął dłoń lekarza. - Niech pana Bóg błogosławi. Na całym
świecie nie ma dziś szczęśliwszego człowieka niż Francis Xavier O'Hurley.
- Moje gratulacje.
- Ma pan żonę?
- Tak.
- Jak ma na imię?
- Abigail.
- To tak właśnie nazwiemy jedną z małych. Kiedy będę mógł zobaczyć rodzinę?
- Za parę minut. Poproszę, żeby któraś z pielęgniarek zajęła się pańskim synem.
- O, nie. - Frank chwycił Trace'a za rękę. - Pójdzie ze mną. Nie co dzień
chłopakowi rodzą się trzy siostry.
Lekarz nawet nie próbował go przekonywać.
- Jest pan tak samo uparty jak pańska żona.
- To ja ją tego nauczyłem - odparł z dumą Frank. - Proszę za mną.
Najpierw zobaczył je przez szybę. Trzy maleńkie istotki w inkubatorach. Dwie
spały, trzecia popłakiwała.
- Daje znać światu, że już tu jest. No, Trace, patrz, to twoje siostry.
Trace, rozbudzony na dobre i nastawiony do wszystkiego sceptycznie, przyglądał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pingus1.htw.pl